Polska – Naród jednostek, beznadziejne społeczeństwo

Reflektorem w mrokDawno żeśmy na Onibe nie gadali sobie o polityce ;-). Absencja w tym temacie grozi zaniżeniu średniej rozpolitykowania polskiego narodu – wszak to o Polsce się mawia, że dwóch Polaków, a trzy partie. Lub jeszcze inaczej: dwóch Polaków, trzy opinie. Nie bez przyczyny zarówno w temacie jak i leadzie do naszego wpisu tak często pojawia się słowo na „P”. Dzisiaj bowiem chcemy napisać parę słów o pewnej naszej cesze narodowej. Podstawą wyjścia do niniejszej polemiki jest artykuł Agaty Bielik-Robson z Wysokich Obcasów (znajdziecie go TUTAJ, a korzystając z okazji zachęcamy do lektury). Wszystkie cytaty użyte w tekście pochodzą również z tego właśnie artykułu.

Jest faktem powszechnie znanym, że Polska to kraj całkiem udanych jednostek i zupełnie nieudanego życia społecznego, które w najlepszym wypadku jednostkom tym za bardzo nie przeszkadza, w najgorszym zaś piętrzy przed nimi kolejne przeszkody. W Polsce doskonale sprawdza się zasada Nietzschego, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Kłody, jakie rzuca pod nogi jednostce polskie społeczeństwo, mogą ją albo zniszczyć albo uczynić tym bardziej zdeterminowaną.

Nie da się ukryć, że jest to prawda. Sam mógłbym przytoczyć liczne historie ze swojego krótkiego życia, które doskonale obrazują ową obserwację. Co więcej, mogąc wybierać i przebierać w przypadkach takich, mam zarazem świadomość, że w gruncie rzeczy dopisało mi szczęście. To samo, którego zabrakło innym. Narzekanie do niczego nie prowadzi, warto jednak wytyczyć kilka sektorów naszej rzeczywistości, które szczególnie mocno zostały dotknięte przez opisane przez autorkę zjawisko.

Polacy się po prostu wzajemnie nie lubią. Im głośniej krzyczą o swoim patriotyzmie i przywiązaniu do mitycznej Mateczki Polski, tym mniej są w stanie znosić swych ziomków w konkretnych codziennych sytuacjach: w autobusowym tłoku, w kolejkach do urzędów, nawet na spacerze w parku, gdzie mijają się obojętnie, bez uśmiechu, wręcz wrogo. Pierwsze wrażenie obcokrajowców, którym przyszło zamieszkać w Polsce na chwilę dłużej, jest właśnie takie: to kraj nielubiących się ludzi – mówią niemal bez wyjątku.

Przypadek pierwszy: twój sąsiad – twój wróg!

Jest takie powiedzenie, że przyjaciół powinno się trzymać blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. My, Polacy, kierujemy się tym mottem bardzo dosłownie. I tak, każdy kto żyje blisko nas ma stosunkowo spore szanse zostać naszym wrogiem. Bo jest blisko. A kogo się trzyma blisko? No właśnie: wrogów. Machiavelli byłby wniebowzięty. Gdyby przyjechał do kraju nad Wisłą na wakacje, z pewnością zaowocowałoby to kilkoma nowymi, fascynującymi traktatami słynnego Włocha.

Czym się niechęć do sąsiadów przejawia? Na przykład tym, że nie lubimy dawać zarabiać sąsiadom. I dlatego, jeśli najbliższy sklep w okolicy należy do naszego sąsiada, to odżałujemy te pół godzinki i pójdziemy do najdalszego. Jeśli dwie przecznice od nas odbywa się produkcja okien i drzwi, to zapewne my w swoje zaopatrzymy się w hipermarkecie po drugiej stronie miasta. Jeśli sąsiad będzie chciał kupić od nas kawałek ziemi, który akurat przypadkowo chcemy sprzedać, to damy wyzyskiwaczowi cenę zaporową lub nie sprzedamy w ogóle. Wiadomo: nie będzie sąsiad pluł nam w twarz, ni ziemi nam sąsiadził! Lepiej sprzedać taniej komuś obcemu, zawsze to nowa krew. Do nielubienia.

Powyższe nie działa zawsze, ale prawdopodobieństwo wystąpienia zjawiska wzrasta, jeśli sąsiad (bez znaczenia czy osoba prywatna czy firma) jest bogaty i rozwija się zamiast klepać biedę i narzekać. Takich sąsiadów nienawidzimy z pasją. I słusznie, bo przecież czy to możliwe aby kto dorobił się na legalu? Pewnie kradł, więc się onemu sąsiadu należy!

Przypadek drugi: nie będziesz sojuszy zakładał z sąsiadami swemi!

W całym cywilizowanym świecie znana jest instytucja klastrów gospodarczych. Klaster to rodzaj sojuszu zawiązanego przez szereg firm, które postanawiają celowo zacieśnić współpracę aby skorzystać z korzyści skali i innych. Polega to na tym, że jeśli np. produkujemy samoloty, to staramy się aby obok powstała fabryka szyb lotniczych i huta wytwarzająca aluminium. Klastry mogą mieć także nieco luźniejszą formę. Przykładowo, rodzajem klastra są zgrupowania winiarzy w rejonie Bordeaux czy w Nadrenii. Firmy, potencjalnie konkurujące ze sobą, są w stanie wiele oszczędzić dzieląc wspólne koszty, ale i organizując łączoną logistykę sprzedaży (czego przykładem są lokalne sklepy, w których dostać można przede wszystkim wina okolicznych – konkurujących ze sobą – winiarzy).

Problem z klastrami jest jeden: wymagają pewnego poziomu zaufania i zrzeczenia się chęci wdeptania w ziemię okolicznych konkurentów. Dlatego klastry nie sprawdzają się w Polsce, w której jak powszechnie wiadomo, jest miejsce tylko na jedną firmę. Wszystkie pozostałe muszą być pokonane. Wyjątkiem są inicjatywy publiczne, a więc strefy organizowane przez urzędników (da się na nich zarobić, owszem, ale tam gdzie urzędnicy rozdają kasę i przywileje raczej nie powstanie coś trwałego) i wielki przemysł (który jest na tyle wielki, że i tak niewiele mu do szczęścia trzeba). Klaster powinien zaś być inicjatywą oddolną, swobodną, narastającą regularnie, każdego dnia. Z potrzeby, nie z przymusu. Lub nie dlatego, że urzędy znowu wydały milion złotych na ulotki zachęcające do zakładania klastrów.

Klastry są przestrzennym odpowiednikiem (z przymrużeniem oka) grup lobbingowych. Grupa lobbingowa to też klaster, ale zorganizowany ponadprzestrzennie (na ogół) i nakierowany na określony temat. W praktyce jednak istnienie klastra jest dobrym krokiem na drodze do powstania silnej i dobrze zorganizowanej grupy lobbingowej. Stąd już niedaleko do możliwości wpływania na kształt otoczenia prawnego, a więc walki o takie rozwiązania, które sprzyjają dalszemu rozwojowi klastra. Ale czy w Polsce komuś zależy na tym by wszystkim było dobrze (lub chociażby: lepiej)? Nie. Stąd i mała popularność grup lobbistycznych. Stąd też na kształt obowiązującego prawa wpływ mają zdrowo najarani urzędnicy i politycy, mający pojęcie tylko o przyznawaniu sobie trzynastek, ale niezbyt dobrze obeznani z tym jak się spożywa rynek. Wyjątkami są współcześni magnaci, ludzie na tyle silni, że samodzielnie potrafią obalać rządy i definiować prawo. Klaster to coś, co może przeciwdziałać także ich szarogęszeniu się, pod warunkiem, że stałby się rozwiązaniem powszechnym i dobrze zrozumiałym.

Przypadek trzeci: albo milion tutaj albo grosz za morzem

Emigracja zarobkowa po części wpisuje się w temat umiłowania sąsiadów i zdolność funkcjonowania w naszych małych Rzeczypospolitych. Faktem jest, że w Polsce występują ograniczone możliwości zarobkowania – o niskich pensjach i kiepsko zorganizowanym rynku nie ma co pisać. Wszyscy wiemy co i jak. A jednak, nie każdą decyzję o emigracji zarobkowej da się wytłumaczyć sprawami praktycznymi.

Ludzie będący po niewłaściwej stronie barykady, czyli przedsiębiorcy, mogliby wiele powiedzieć o przypadkach typu „wszystko lub nic”. Wiele osób nie godzi się na pracę poniżej godności w Polsce, w swojej miejscowości, u sąsiada czy pięć przecznic dalej. Mają określone zapotrzebowanie: chcą być prezesami. Stać na zmywaku mogą, owszem, ale tylko za granicą.

Przypadek czwarty: w drużynie słabość

W szeroko rozumianej drużynie. Piłkarskie drużyny to tylko wierzchołek góry lodowej. Drużyną jest także nasze państwo. Owszem, spora to drużyna, ale jednak drużyna.

Nie potrafimy się organizować w stada. Może dlatego, że każde stado musi mieć przywódcę, a każdy kto zostaje przywódcą natychmiast staje się obiektem ataku „od dołu”. Przywództwo w Polsce jest zatem zawsze nakierowane na obronę wewnętrzną. To dlatego kiedyś straciliśmy niepodległość – łatwiej nam było przełknąć gorzką pigułkę w postaci obcych soldatów gwałcących wystrojone paniusie w Warszawce, niż zgodzić się na silne przywództwo kogoś, kogo nie lubimy. A poziom nielubienia jest taki, że kto by Polską nie zarządzał, zawsze będzie nielubiany przez wielu.

Wspomnieliśmy o zaborach. To może anegdota, którą pamiętamy z liceum jeszcze – oto podobno Józef Poniatowski, kiedy podążał z La Grande Armee na wschód był owszem, oficjanie wielbiony, ale pokątnie na niego spluwano i przeciwko niemu kopano doły i dołki. Natomiast w trakcie haniebnego odwrotu podejmowany był (ponoć) chlebem i solą. Wreszcie był swój, bo pokonany i słaby.

To w pewnym sensie oddaje naszą strukturalną słabość: niewiarę w koniec hobbesowskiej wojny wszystkich ze wszystkimi. Typowy Polak to oblężona twierdza z dymiącymi lontami obok naładowanych dział.

Czy jest tak źle?

Zawsze może być gorzej. Ale, w gruncie rzeczy, jest zarazem tragicznie i dobrze. Nieźle ów paradoks ujęła autorka artykułu. Jesteśmy narodem jednostek. Silnych, zdolnych, często niepokonanych. Potrafimy zagryźć zęby i dowalić każdemu, pod warunkiem, że nie musimy akurat walczyć ze sobą.

Może i się nie lubimy jako naród, ale zupełnie inaczej wygląda to na poziomie osób prywatnych. Jesteśmy ofiarni i pomocni. Fenomen takiej na przykład Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (niezależnie czy doceniamy ją czy traktujemy jako ściemę) jest właściwie nie do powtórzenia gdziekolwiek indziej. W USA, Niemczech czy Francji mogą sobie działać lepiej zorganizowane inicjatywy publicznego tego sortu, kierowane przez państwo lub potężne organizacje pozarządowe, ale takich masowych, oddolnych ruchów praktycznie brak. Przynajmniej w tej skali. Po części jest to kolejny kamyczek do ballady o naszych przywarach: może i udzielamy się w WOŚP, ale zupełnie nie potrafimy udzielać się po cichu, na codzień. Dobrze nam idą powstania i zdobywanie Monte Cassino, gorzej sobie radzimy z zarządzaniem bieżącą rzeczywistością i dbaniem o to, by powstania i kolejne Monte Cassino nie były potrzebne. Aby uratować przyszłość należałoby zaufać sąsiadowi.

Ale jak? To przecież drań…

16 thoughts on “Polska – Naród jednostek, beznadziejne społeczeństwo

  1. Bardzo dobry tekst który w pełni obrazuje to co się wyrabia nie tyle co w narodzie,a w osobnych jednostkach. Trudno im się jednak dziwić że człowiek staje się taki anormalny. W tym kraju o wszystko trzeba walczyć. Będąc jednostką i chcąc walczyć na rynku pracy jako taka jednostka. np. przy zakładaniu firmy to już na starcie jest podkładanie desek z gwoździami pod nogi. Praca u kogoś owszem jest dobra, ale w niektórych branżach warto pracować na swoje nazwisko. Z tym że każdy teraz chce być prezesem danej firmy. Prawda jest taka że rynek pracy i media naganiają taką postać rzeczy. Kiedyś technikum było czymś. Teraz 1 kierunek studiów przestaje wystarczyć. Wszystko to powoduje podwyższenie standardów szefostwa i jego wymagań które często są nie realne. Mam 22 lata i wierze że niektórym trudno jest się uśmiechać do sąsiada. Nie z racji zawiści czy zazdości, a normalnego żalu w sercu.No bo z czego to się można cieszyć jak się szuka pracy lub zarabia się nie wiele więcej niż na chleb i coś do chleba.

    • powiem Ci, że jako właściciel firmy bardzo niechętnie zatrudniam studentów, bynajmniej nie z powodu braku doświadczenia (bo to trzeba nabyć) ale albo z racji wyśrubowanych wymagań (oczekiwania zarobkowe na starcie mają porównywalne do znacznie bardziej doświadczonych pracowników, sami więc sobie strzelają w stopę) albo ze złego ukierunkowania edukacyjnego. W Polsce edukacja to jest coś co służy wyrobieniu dyplomu i największy sukces odnoszą ci ludzie, którzy odpowiednio szybko zapominają o tym, czego się uczyli od stetryczałych profesorów i zaczynają się uczyć realiów. Oczywiście z wyjątkiem określonych zawodów: prawnik, lekarz itd. Techników w Polsce brakuje. Wielką krzywdą dla naszego społeczeństwa było przeniesienie akcentów na studia, bo nagle mamy całe stosy magistrów zarządzania i marketingu, natomiast brakuje fachowców w budownictwie i przemyśle.

      Dodam jeszcze, że jako właściciel firmy zarabiam mniej niż połowa moich pracowników – choć generalnie nikt w to nie wierzy. Czemu? Bo jest kryzys i mnie jako jedynemu zależy na pchaniu wszystkiego do przodu. Pracownicy albo zarobią u mnie albo pojadą na zmywak do Irlandii, im więc to zwisa i powiewa. Co nie oznacza, że nie rozumiem ich stanowiska. To dość skomplikowany układ w którym zarazem każdy ma rację jak i nie ma jej nikt…

  2. O rany, zaczynam się Ciebie bać, bracie! 😉
    Polytyka to kij włożony w mrowysko. Nie tykam, bo ciśnienie mam w normie, odkąd kocham :))

  3. Syndrom „totalnego braku organizacji” jest przekazywany w polskich genach od kilkunastu pokolen,

    Np. Mistrzostwem swiata jest tzw. „Zakopianka” z Krakowa do Zakopanego.
    Nawet w najbiedniejszym stanie Meksyku w Chiapas gorskie drogi sa dwa razy szersze i bardziej gladkie.

    Z mitem silnej – wybitnej jednostki nie przesadzalbym : biorac pod uwage liczbe laureatow Nobla tudziez wybitnych sportowcow w proporcji do liczby mieszkamcow ; PL wypada bardzo blado.

    W PL sa niskie zarobki, bo Polacy nie maja „swiatowych” firm i produktow. Wiekszosc miejsc pracy w PL ( tworzace wartosc dodana ) to filie zagranicznych koncernow.

    Jedynym plusem jest brak w Polsce tolerancji spolecznej ( Godson i Grodzka – nic nie zmieniaja ). Tak plusem, bo przy upadku Zachodniej Europy ( pelzajacy komunizm i islamizacja ) Polska ma szanse na obrone swojej specyficznej kultury w XXI wieku. To moze sie udac 🙂

    • dla mnie szokiem było, kiedy podróżując do Chorwacji na wakacje (wiele lat wstecz) dosłownie z roku na rok widziałem jak kraj w ruinie, bez dróg i infrastruktury stawał się przyjazny dla ludzi. Autostradę prowadzącą przez niemal całą Chorwację zbudowano w ciągu paru lat a i decyzja o jej budowie zapadła szybko. Są turyści, trzeba autostrady, budujemy autostradę. W Polsce dopiero teraz widzę podobny poziom zaangażowania w tworzenie infrastruktury, choć jesteśmy krajem bogatszym i lepiej (mimo wszystko) rozwiniętym. Ale u nas się szuka powodów aby czegoś nie robić, gdzieś indziej szuka się możliwości zrobienia tego.

      Faktem jest, że Noblistów u nas niewielu, ale to akurat inna bolączka. Zauważ, że nasz system edukacyjny sprzyja kręceniu się w kółko. Innowacja to słowo, które na Polskie potrzeby jest definiowane przez urzędników. Jeśli zatem urzędnik uzna, że innowacyjne jest podwojenie ilości wypełnianych formularzy zamiast pracy naukowej, to właśnie za taką działalność dostaje się nagrody. No i kwestia finansowania: skończyły się czasy, kiedy do wynalazków prowadziły genialne pomysły i przyszkolne laboratoria…

      wiem o co Ci chodzi z obroną kultury i nietolerancją, choć akurat ja waham się czy obrona tego zaścianka ma aż taką wartość ;-). Zauważ, że ta nasza tradycja to właśnie przymus udawania, kłamania i ściemniania. Niechęć do mniejszości jest tego wyrazem, bo zamiast je zaakceptować i wykorzystać generowaną przez nie dodatkową siłę, wolimy tkwić na barykadach. Podobnie było z kobietami: wiele społeczeństw zamiast dopuścić je do współtworzenia dobrobytu wolało je więzić w haremach. To tak jakby połowę społeczeństwa zamknąć w więzieniu. Im więcej nietolerancji wobec mniejszości (pomijam fakt, że nie musimy przecież wszystkich lubić) tym większa atomizacja społeczeństwa i tym mniejsza jego wydajność. W tym ujęciu wolałbym zatem, aby coś się zmieniło 😉

  4. Przy okazji Waszego tekstu przypomniał mi się pewien artykuł: potwierdzeniem tego, jak Polacy nie lubią się nawzajem, jest ogromna liczba anonimowych donosów do Urzędu Skarbowego – bo Pan Kowalski kupił sobie samochód, a przecież ma tak mizerną pracę, na pewno kręci! A ten Pan Nowak to jakiś podejrzany, bo zbyt bogaty jest!

    BTW. Bardzo ciekawy tekst 🙂

    • dzięki. Faktycznie, też o tym gdzieś czytałem. Podobno ilość donosów jest większa niż w czasach komunizmu… Dodajmy do tego głupie prawo, które nakazuje np. nowożeńcom zapłacić podatek od otrzymanych prezentów i mamy wielkie pole do popisu dla zawistników…

      • Niedługo będzie strach wychodzić z domu czy do sklepu, bo kupisz o jedno mleko za dużo i już ktoś machnie donos 😉

        Naprawdę trzeba płacić podatek za prezenty? Choć w sumie czemu się dziwię, podatki płaci się od wszystkiego…

        • podatek płacić musisz od każdej korzyści. Jeśli umawiasz się z kolegami na wspólne robienie zdjęć, to właściwie też powinno się od tego uiścić taksę, bowiem ktoś z was odnosi korzyść, a w rozumieniu prawnym każda korzyść ma wartość finansową i jako taka jest opodatkowana ;-). Jeśli jako państwo młodzi otrzymacie prezenty warte dziesięć tysięcy złotych to o tyle się wzbogaciliście, czyli tyle zarobiliście. Czyli… podatek ;-). Problem polega na tym, że to prawo nie jest egzekwowane. Wdrażane jest po cichu, ludzie są stopniowo przyzwyczajani do coraz większych absurdów. Gdyby wiedziano o kształcie prawa skarbowego powszechnie, to na ulicy lałaby się krew. Urzędników i polityków, rzecz jasna 😉

  5. oj, oj, temat rzeka:) artykuł trafia w sedno sprawy, a jego rozwinięcie jest jak najbardziej słuszne i poparte faktami.
    Należałoby dodać, że wszelkie zmiany całosciowe (na lepsze) zawsze wychodzą od jednostek 🙂
    Trudno jednak winić naród (w rozumieniu społeczeństwa), który przez 200lat był zniewolony, złapał oddech na 20, by potem znowu trafić na kilkadziesiąt lat pod „okupację”, teraz znowu od lat 20 jaet pozornie wolny… Dopóki bedziemy traktowac nasze państwo jako wroga, a wydaje się, że swoim systemowym zachowaniem, właśnie na takie traktowanie zasługuje, nigdy z systemem się nie dogadamy. Być może wbiję teraz kolejny kij w mrowisko, ale zawsze mnie śmieszył „antysemityzm” w wydaniu stereotypowym. Najgłosniej wytykamy te „żydowskie” cechy u naszych bliźnich, które, jak się dobrze zastanowic jako społeczeństwo posiadamy z naddatkiem. Wieczne poczucie winy, opiewanie martyrologii, skupianie się na symbolach i przekonanie o wyższości narodu nad innymi, łącznie z boskim namaszczeniem na naród wybrany na czele. Różnica tkwi w wykorzystaniu tych „cech” przez obie nacje. My nie potrafimy przekuć tego w biznes…

    Zestawiając nas np. z jankesami pod względem „wyprania mózgów” i z pewnym przymrużeniem oka, przyjrzyjmy się takiej sytuacji: Kowalski wygrywa w totka miliony zł. Natychmiast chowa się przed wszystkimi ze strachu, że go okradną, bedą złożeczyć, podejrzewać o konszachty z samym lucyferem:)
    Smith wygrywa w totka miliony zielonych. Występuje w tv, robią na jego cześć paradę, gratulują spełnienia amerykańskiego snu. Smith zostaje celebrytą:)

    Ale… motyw „matriksa” nasuwa się tu sam… czy lepiej byc świadomym, a jakże pokrzywdzonym i wiecznie walczącym z systemem frustratem, czy uśpionym i manipulowanym obywatelem raju na kredyt…

    Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia rozwiązań systemowych, prawnych, społecznych.
    Odnoszę wrażenie, że w naszym pięknym kraju za wszelką cenę próbuje się zmieniać przepisy i paragrafy, zamiast zabrać się za przestrzeganie i ubeckie egzekwowanie tych, przecież całkiem „europejskich” i juz istniejących.
    Koło sie oczywiście zamyka, bo genetycznie wręcz zbuntowany i „antywładzowy” naród nie ugnie sie przed nakazami i zakazami ustalonymi odgórnie.
    Mamy coś z łososi… za wszelką cenę naginamy pod prąd, uważając że płynięcie z prądem w jakiś sposób nam uwłacza.:)
    Na koniec jednak ciekawostka lingwistyczna, która niejako oddaje nastawienie do sukcesu bliźnich, i akurat tu my wypadamy dużo lepiej:)
    Na komunikat: dostałem super płatną pracę! odpowiemy: to bardzo dobrze.( niezaleznie jak naprawdę myslimy:)
    Natomiast angol odpowie: „good for you”, niemiec: „schoen fuer dich”
    A w takich szczególikach pies (ogrodnika) jest pogrzebany.
    My cieszymy się wprost, ogólnie; nasi sąsiedzi podkreślają fakt, że owszem dobrze ale DLA CIEBIE.:)
    Ki, diabeł mnie w ogóle podkusił, by to wszystko pisać? PROWOKACJA!!! 🙂

    • ciekawa uwaga o antysemityzmie – podpisuję się pod nią. Bo tak faktycznie jest. Ale to tylko połowa prawdy. Drugą połową jest to, że Żydów oskarżamy o coś, co w gruncie rzeczy zasługuje na pochwałę. Np. oszczędność i praktyczne podejście do życia. Uważamy, że jeśli dbają o swoje i nie wyrzucają kasy w błoto, to są to źli ludzie 😉

      przestrzeganie przepisów by nam pomogło tak samo jak tworzenie akceptowalnych przepisów. W tym temacie nie wiadomo kto bardziej zawinił: państwo tworzące prawo, którego z założenia nikt nie będzie przestrzegał, czy obywatele z założenia olewający prawo (bo to prawo jest). W wojsku jest taka mądrość, że nie należy wydawać poleceń, które nie zostaną spełnione bo to podkopuje trwałość łańcucha dowodzenia. W polityce państwa łańcucha już dawno nie ma… zjadły go kozy 😉

      • słusznie prawisz…:) Nie wiem jak teraz jest w wojsku, ale z moich z tą instytucją doswiadczeń… Na własnej skórze się przekonałem, że surrealizm jest jak najbardziej realny, a groteska ma twarz rzeczywistości…:)
        Na koniec legendarna już anegdota:
        Na pewnej demonstracji, pewnych środowisk, nazwijmy je mocno konserwatywnych, pewna pani w berecie moherowym dzierżąc krucyfiks w dłoni, ubliża pewnemu panu, który rozdając ulotki-palikotki przeciwną stronę barykady reprezentuje.
        Padają z ust pani słowa: żydowski komuch, judeistyczna świnia, tefałenowy – a jakże – żydowski kmiotek, jednym słowem Izrael na całego.
        Pan broni się nieśmiało, w końcu wypala: przecież Jezus, ten sam co u pani szanownej na krzyżu widnieje, też był Żydem!
        Pani myśli przez chwilę, w końcu stwierdza: i to Mu się nie chwali!

        Perełka. 🙂

        • bezcenne ;-). A mówiąc szczerze, nikogo tak się nie boję jak ludzi z nienawiścią w sercu, jezusem na ustach i krzyżem w pięści. Wyprawy krzyżowe bardziej wyludniły świat niż niejedna wojna o złoto, wpływy i dziewice… I wojny krzyżowe trwają nadal. A prawda umiera codziennie od nowa ;-(

Dodaj odpowiedź do nobody Anuluj pisanie odpowiedzi