Krytyk Serialny #1 – Bones

Dziś rozpoczynamy nowy cykl publicystyczny. Tym razem na wokandę bierzemy seriale kryminalne i okoliczne. Cykl ma z założenia spełniać kilka wytycznych. Poszczególne wpisy będą krótkie, a więc dopasowane do omawianych obiektów. Będą także spisane z pewnym dystansem, co w zasadzie także odpowiada konwencji serialu. Aha, będą na ogół krytyczne, bo wszak seriale chwalić ciężko. Co – oczywiście nie zmienia faktu, że perełki się trafiają. Poszukamy ich, bo czemu nie? ;-). A jak już znajdziemy, to oczywiście opiszemy, ale naszym celem nie jest docenienie hurtowej, pardon: tytanicznej pracy fabryk, pardon: kuźni artystycznych masowo, pardon: często wypluwających, pardon: wydalających, pardon: jednak wypluwających te dzieła sztuki. Oczywiście, Bogiem a prawdą, seriale kryminalne nie powstają po to, by odparować ostatnie szare komórki widza. Służą prostej rozrywce. I jako takie się sprawdzają. Ach, gdyby jeszcze nie te prawdziwe perełki, które udowadniają, że jednak można połączyć dobrą frajdę z niegłupią realizacją… Ale mniejsza o to. Powyższe uznajmy za manifest programowy i jedźmy już z tym koksem nim wystygnie 😉

Na pierwszy rzut pójdzie hamerykański serial „Bones”.

Zapraszamy do lektury – i niezależnie od wszystkiego pamiętajcie, że my tak niezupełnie na poważnie 😉

Sprawca zamieszania: Krytyk Serialny (rocznik 1982)

Ofiara: #1 – „Bones”

Pochodzenie ofiary: Hameryka

Żywotność ofiary: duża, zbyt duża

Kaliber ofiary: kryminał w wersji ultra lajt

Wymogi dotyczące konsumpcji ofiary: mind wide shut

Wyrok:

„Bones” to jeden z tych seriali, które produkowane są zgodnie z pewną sztancą. Ich kreacja przypomina zapewne dopasowywanie puzzli. Puzzel numer jeden: afery kryminalne według ściśle określonego wzorca. Puzzel numer dwa: garść preformatowanych bohaterów. Puzzel numer trzy: odrobina humoru, wiele mrugania okiem. Suma: przewidywalna, nawet wciągająca. Ale tylko do pewnego etapu.

Zacznijmy od galerii postaci. Tytułowa Bones (właściwie: dr Temperance Brennan) to efekt zaawansowanych prac genetycznych twórców kryminałów. Prawdopodobnie zarodkiem wykorzystanym do wytworzenia Bones był sam Sherlock Holmes, słynny detektyw-naukowiec. Bones została jednak ściśle wyprofilowana i jest jedynie naukowcem, co prawda wybitniejszym niż Einstein i Teller razem wzięci. Prawdę mówiąc Bones mogłaby obu zjeść na śniadanie i nie zauważyć tego faktu (zapewne zainteresowałyby ją dopiero uzyskane tą drogą kości i inne tkanki, jakże podatne na wnikliwą analizę). Bones wie wszystko, a jedyne czego nie wie, to jak komunikować się ludźmi. Umiejętności społecznych jej brak i to brak w formie skrajnej. Bones potrafi jednak spoglądając na ludzką kość określić co człowiek, do którego owa kość należała, robił siedem lat wcześniej w Halloween, nie wspominając już o takich detalach ilu partnerów seksualnych miał na raz i co sobie akurat myślał, kiedy spotkała go śmierć.

Bones uzupełniają tzw. dostawki. Czołową dostawką jest agent FBI Seeley Booth, którego najprościej określić można mianem nazbyt szybko dorośniętego dziecka. Albo nie dość mocno dojrzałego dorosłego. Niepotrzebne skreślić. Booth jest bezbarwny jak woda oligoceńska, ale w przeciwieństwie do wody nie wie gdzie jest góra a gdzie dół. Co i rusz raczy nas typowo amerykańskimi mądrościami, których notoryczne wysłuchiwanie wymusza na oglądającym częste ćwiczenie zwieraczy. Przykład: kiedy popełnione zostaje morderstwo pośród Mormonów, Booth dochodzi gładko do wniosku, że to wielożeństwo było oczywistą przyczyną zła. Prawdopodobnie także wszelkiego innego zła na świecie (jeśli nie rozumiecie naszego zdziwienia to wierzcie, oglądając odcinek sami byście pukali się w okolice kości ciemieniowej – dodajmy jeszcze, że własnej). W naszym CBŚ pozwolono by mu być może – po wcześniejszej weryfikacji – czyścić toalety, jednak w FBI ma wysoką rangę i nie wiedzieć czemu rozwiązuje różne sprawy. Robi to zadając głupie pytania i uzyskując głupie odpowiedzi. Prawdziwa wartość Seeleya polega jednak na pełnieniu roli pomostu pomiędzy genialną Bones a tzw. resztą świata. Jako, że Booth nie rozumie nic z tego co robi Bones, stara się uzyskać stosowne wyjaśnienia, które następnie przekłada na właściwy sobie język przedszkolaka. Dzięki aktywności jego szarych komórek poznajemy zatem tajniki warsztatu Bones – choć prawdę mówiąc, niektóre lepiej aby pozostały nieznane…

Jest jeszcze kilku jajogłowych: kobietka, która za pomocą zaawansowanego komputera jest w stanie stworzyć dowolną animację obrazującą ze szczegółami przyczyny śmierci denata, ma dostęp do wszelkiej możliwej wiedzy na Ziemi, tudzież do wszelkiej niemożliwej. Cuda dostarcza od ręki, na cuda ekstremalne należy czekać osiem do dwunastu sekund. Jej mąż uwielbia grzebać się w zwłokach, zna każde nasionko każdej rośliny, bez zastanowienia identyfikuje dowolnego robaka i dowolne jajeczko dowolnego owada. Bo, musicie wiedzieć, owady dostarczają ekipie Bones ciekawych informacji. Dziwnym zbiegiem okoliczności ciała ofiar zawsze pokryte są akurat tym jednym gatunkiem owada, dzięki któremu można stwierdzić dokładny czas zgonu, a czasami nawet jego okoliczności. Jest jeszcze psycholog, zapewne najsympatyczniejsza postać w całej menażerii, który ma skłonność do fajnych kobiet. Niestety, jest dość dziecinny (czyżby dla odmiany?) i nie wiedzieć czemu nie potrafi zastosować prostych metod analizy psychologicznej do samego siebie. Zresztą, skoro już o tym mowa, wszyscy bohaterowie serialu są dziecinni a ich problemy oscylują gdzieś w okolicach pierwszych klas liceum. Jeśli są to typowe problemy Amerykanów, to życzymy powodzenia temu państwu. To nie wyczerpuje zasobów ludzkich „Bones”. Znajdziemy tam jeszcze parę typowych typów: fajną nimfomankę, równie fajną i zaskakująco dojrzałą panią dyrektor (którą z innymi pacjentami, pardon: członkami ekipy łączy totalna nieporadność w najprostszych sprawach życiowych) itd itp.

Bylibyśmy zapomnieli o najważniejszym: ofiary. W „Bones” twórcy pojechali po bandzie serwując niekończący się spektakl ciał upokorzonych, zniszczonych i ogólnie zdewastowanych. Praktycznie nie zdarzają się trupy zachowane ładnie. Na ogół są one albo całkowicie rozłożone, albo rozpryśnięte po pomieszczeniach (lub ciałach innych ludzi). Wszystko to jest obrzydliwe, a obrzydliwość wynika w tym przypadku z totalnego bezsensu epatowania takimi detalami. Ale wiadomo: kanwa zobowiązuje. Lepiej jednak nie jedzcie podczas seansu. Lub nie mówcie, że nie ostrzegaliśmy.

Podsumowanie: da się to obejrzeć, da się przy tym dobrze bawić. Ale po co? Męczenie „Bones” dłużej niż jeden sezon jest ryzykowne dla zdrowia psychicznego, aczkolwiek należy przyznać, że w sensie technicznym serial zrealizowany jest bez zarzutu. Typowy mainstreamowy przypadek, do którego przyczepić mogą się tylko marudy szukające logiki czy konsekwencji.

Co by o naszej ofierze pomyślał Poirot? Elegancki Belg podjąłby zapewne temat „Bones” z całą energią, przy czym raczej na pewno nie zainteresowałyby go zagadki kryminalne (bo te – de facto – tutaj nie występują). Mogłyby go zainteresować osoby twórców serialu.

19 thoughts on “Krytyk Serialny #1 – Bones

  1. Ha ha! To żem się ubawiła:D Już nawet chyba kiedyś rozmawialiśmy o tego typu serialach. Ja ich nie mogę oglądać bo mnie szlag trafia, na jedno kopyto, na jedno kopyto i na jedno kopyto te odcinki robią. No, ale jak widać wśród społeczeństwa się to sprawdza:D

    • moja Iza lubi oglądać seriale przy innych czynnościach. Np. podczas szydełkowania. Twierdzi, że może 90% czasu poświęcić tej innej czynności, jedynie 10% serialowi a i tak wie co się dzieje i jeszcze wyprzedza bohaterów o dwa kroki 😉

      • Ha ha, pozdrów Izę!:) Właśnie chyba to jest jedyna zaleta tych seriali. Ja znowu z seriali to oglądam przede wszystkim te w konwencji groza i horror oraz te, które kręcone są na podstawie powieści, które miałam okazję czytać. A właśnie przypomnieliście mi, że miałam napisać słów kilka o „American horror story”. Właśnie ruszył 2 sezon:)

        • to może zainteresuje Cię serial na bazie – luźnej bazie – Kinga. Nazywa się bodaj „Issues”. Widziałem odcinek, wg. mnie masakra, ale może jestem negatywnie sprofilowany 😉

  2. ja tu sie nic wymądrzyć nie mogę, bo telewizor z domu off
    ale zanim, lukałam kiedyś trochę „Rodzinę Soprano”, „Doktora Housa” i „M.A.S.H”
    ten ostatni zwłaszcza, wspominam wielce radośnie do dziś 🙂

    • telewizor-off to rozwiązanie najlepsze z najlepszych. U nas – wbrew powyższym pozorom – takoż samo jest ;-). Mniej więcej, bowiem telewizor monitorem kompa zastąpiony został. Większość z tego co trafi do niniejszego cyklu to będą przypadki wyszukiwane celowo pod kątem pogadania sobie, aczkolwiek z wielką przyjemnością przyznajemy się do bycia fanami kilku seriali – takich jak Morderstwa w Midsumer czy Hercules Poirot! ;-). House mi się kiedyś podobał, ale nigdy nie dotarłem w nim zbyt daleko. MASH nie wiedzieć czemu do gustu mi nie przypadł, sam się sobie dziwię… może to kwestia nie dość zmineralizowanej wody u mnie w kranie? Kto wie… 😉

  3. Pierwsze odcinki nawet mnie wciągnęły, ale w pewnym momencie niektórzy bohaterowie (i aktorzy), a także nieustanne aluzje seksualne zaczęły mnie (lekko) irytować. Zupełnie jakby twórcy mieli jakieś, hm, kompleksy ; )

  4. I jeszcze: wszystkie szczątki należy przewieźć do Jeffersonian, gdzie postacie, barwnie i uszczypliwie opisane w notce, mają pole do popisu 😉
    Teraz się zwierzę: ja nawet trochę lubię cuda z odczytywaniem wieku z kości, rekonstrukcjami twarzy i żyjątkami-informatorami o dacie zgonu. Ot, jeszcze jedna wersja bajki o złych ludziach i dobrych gliniarzach/naukowcach, którzy przywracają utracony ład.
    Wydaje mi się, że w przypadku seriali schematyzm wcale nie musi być wadą. Ciągle coś innego, ale w zasadzie to samo – ludzie chyba to lubią w serialach.

    • jasna sprawa: serial musi być powtarzalny i ściśle sformatowany, w innym przypadku to by nie był serial ;-). Nas nie tyle irytuje owa powtarzalność co właściwie brak alternatywy. Gdyby bowiem był wybór, tzn. jakiś inteligentny serial, przy którym pracują szare komóreczki i jakiś mniej inteligentny, przy którym można się po prostu dobrze bawić i odpocząć, to byłoby super. Niestety, alternatywy nie ma. A co kolejny serial to głupszy. To przestaje być zabawą, staje się z wolna męczarnią.

      Swoją drogą Bones była chwalona i nagradzana za konwencję i „komplikację” fabuły. Doceniono bohaterów serialu itd itp. Przyznajemy, że fajne to postaci, zabawne i dające się lubić, ale po prostu czegoś brakuje 😉

  5. Pingback: Krytyk Serialny #2 – Mentalista | onibe

Dodaj odpowiedź do Pani Peonia Anuluj pisanie odpowiedzi