„Demokrator” na przesłuchaniu – wywiad z Piotrem Goćkiem

Nieco ponad tydzień temu zapraszaliśmy do lektury recenzji „Demokratora” Piotra Goćka, a dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować Wam wywiad, którego udzielił nam Autor książki.

Wywiad nie był przypadkowy. Pomysł na wymianę kilku zdań narodził się podczas lektury książki – jest to jedna z tych pozycji, które bogate w konteksty i odniesienia, mogą być odczytywane na różne sposoby, a sama zabawa filtrami stanowi frajdę nie mniejszą od tej, która płynie z tzw. czystej lektury fabuły. Pomyśleliśmy sobie, że Gociek ma ciekawie poukładane w głowie. Wywiad to potwierdza. I to z pewnym naddatkiem.

Tyle w ramach wstępu. Zapraszamy do czytanki:

„Demokrator” na przesłuchaniu

Demokrator” to zjawisko cokolwiek niezwykłe na rynku polskim. Takiej książki jeszcze nie było. Dobrze, że już jest, ale jak to się stało, że powstała?

Jeśli tak uważasz, to już jest dla mnie niesamowity komplement. Z drugiej strony to nie jest tak, że siadłem do pisania, myśląc „a teraz napiszmy coś niezwykłego”. Na początku miałem w głowie tylko ogólny zarys świata, bohaterów i fabuły, a dopiero potem zacząłem zastanawiać się, jakim stylem całą historię opowiedzieć. Trochę ten styl podkradłem z literatury rosyjskiej, a trochę wymyśliłem. Myślę, że dziś wielu autorów nie docenia wagi języka opowieści, który jest niesłychanie potężnym narzędziem. Zapanowała moda na takie „przezroczyste” pisanie, skopiowane z bardzo średnich bestsellerów amerykańskich – chodzi niby o to, by styl nie przeszkadzał w szybkim i bezbolesnym chłonięciu fabuły. Moim zdaniem dobra książka wymaga czegoś więcej. A już najbardziej ponure jest to, że kiedy czyta się niektóre (czasem całkiem poczytne) pozycje, to człowiek odkrywa, że napisane są stylem i zasobami językowymi średnio rozgarniętego licealisty.

 

Co do okoliczności powstania „Demokratora” – zaczęło się od całkowicie autentycznej notatki PAP z kwietnia roku 2003, o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce w Rosji. Notatka była autentyczna, ale co do prawdziwości wydarzenia sam się do dziś zastanawiam – może to był spóźniony prima aprilis? A potem już poszło – raz uruchomionego procesu myślenia nie da się zatrzymać. Im dłużej myślałem, tym bardziej cała historia pączkowała w stronę metafory, zabawy literackiej, przewrotnego hołdu, a jednocześnie zmagań z rosyjską tradycją literacką. I jednocześnie robiła się coraz poważniejsza. Im bardziej poważniejsza się kroiła, tym bardziej śmiesznie chciałem ją napisać, żeby nie zanudzić i nie zmęczyć czy odstraszyć czytelnika. Efekt finalny także dla mnie był pewną niespodzianką. Myślę że wyszła książka i zabawna, i dająca do myślenia. A tak między nami – ja także po prostu uwielbiam bawić się słowami, więc wiele tej roboty było czystą przyjemnością i błazenadą.

Możesz zdradzić co to była za notatka?

Znajdziecie ją na końcu „Demokratora”. Chodzi o pewnego bardzo niezwykłego młodocianego wynalazcę, który ponoć objawił się w Rosji w owym czasie. Skopiowałem tę depeszę PAP, bo wydała mi się wyjątkowo osobliwa i nie wyszła już nigdy z mojej głowy. W przeredagowanej wersji redaktorka „Demokratora” znalazła ją w archiwalnych doniesieniach niektórych portali – więc mi się nie przyśniła.

Oczywistym sposobem odczytania „Demokratora” jest dostrzeżenie w nim krzywozwierciadlanej opowieści o Związku Radzieckim (który jest przecież krzywozwierciadlanym odbiciem potencjalnie każdego normalnego państwa) i – w zakresie mniejszym – o obu Rosjach (przedradzieckiej i postradzieckiej). Na tym jednak nie koniec. Które z wielu ukrytych denek powieści jest ulubionym dzieckiem Piotra Goćka?

PG: Związek Sowiecki – nie używajmy dziwacznego peerelowskiego słowa „radziecki” – nie był ani normalnym państwem, ani nawet odbiciem takiego państwa w krzywym zwierciadle. Było to państwo stworzone przez jednych z największych zbrodniarzy w historii – Lenina, a potem Stalina. Polska ma tego pecha, że zanim zaczęła mieć problem z agresywnym sąsiedztwem Związku Sowieckiego, miała przez stulecia problem z sąsiedztwem Rosji. Współczesna Rosja Putina jest takim przedziwnym konglomeratem tradycji carsko-imperialnych, sowieckich i marzeń o nowoczesności. W „Demokratorze” na pewno widać ten splot, bo faktycznie tym się inspirowałem. Ale jednocześnie paliwem do pisania o Gorodopolis i wymyślenia całego świata był gigantyczny wszechświat rosyjskiej literatury. Także tej pisanej w Związku Sowieckim – od socrealistycznych powieści po tamtejszą fantastykę. Od Bułhakowa po Strugackich, od Ilji Warszawskiego po Wiktora Pielewina. Lecz nie tylko. Zwróć uwagę, że sporo grepsów związanych z robotem POKUTĄ czy naukowych żarcików to są klimaty z „Cyberiady” Stanisława Lema.

Cały czas mówimy jednak o opakowaniu. Wydaje mi się, że to, co w ”Demokratorze” jest najważniejsze, widoczne jest niezależnie od literackich kostiumów i zabaw, które stosuję. To pytanie „co zrobiliście ze swoją wolnością?”. W świecie Gorodopolis – tak jak w naszym świecie – króluje manipulacja, króluje władza, która gotowa jest zrobić ze swoimi obywatelami wszystko (dosłownie wszystko), wmawiając im, że to dla ich dobra. Kiedyś służyły do tego gułagi, dziś socjotechnika. Ale wciąż chodzi o to samo – żeby ludzi pozbawić wolności. Lekcja z „Demokratora” jest też i taka, że nie da się zniewolić ludzi, którzy nie chcą być zniewoleni. Kto dba o swą wolność, ceni ją, chroni ją, walczy o nią każdego dnia – tylko ten jest wolny. Kto z tego trudu rezygnuje, ten staje się niewolnikiem.

A jednak, Związek Radziecki / Sowiecki bardzo starał się, by na płaszczyźnie oficjalnej przypominać normalne państwo z normalnymi obywatelami. Nawet Tysiącletnia Rzesza nie dbała aż tak bardzo o propagandę, mało tego, o ile Hitler budował swój potencjał polityczny na nienawiści wobec grup społecznych i etnicznych, Stalin stroił się w piórka ofiary i obrońcy pokoju. Czy Twoim zdaniem w tym właśnie tkwi sekret niezwykłej popularności tego zbrodniczego i totalitarnego reżimu?

To jest dobre zdefiniowanie problemu. Świetnie widać to w monumentalnej (acz nie wolnej od błędów) książce Allana Bullocka „Hitler i Stalin: żywoty równoległe”. Obu dyktatorów łączyło bardzo wiele, różniło przede wszystkim to, że Hitler chciał robić złe rzeczy i głośno zapowiadał, że będzie je robił. Stalin też chciał robić złe rzeczy, ale mówił, że chce czynić dobre. Ale pamiętaj, że sowiecki zbrodniarz także ma wielki dorobek jeśli idzie o szerzenie nienawiści do grup społecznych i etnicznych. W wielkiej utopii komunizmu nie było miejsca dla narodów – tylko dla nowego „wszechświatowego” człowieka bez ojczyzny, bez religii, bez tradycji. Człowieka w stu procentach komunistycznego.

„Demokrator” też jest przypowieścią o totalitaryzmie – śmiem twierdzić, że przypowieścią wisielczo zabawną – ale miksuję w nim stare i nowe metody kontroli. Stare to pałka w pysk, obóz pracy, długi wyrok za nieuważne zdanie czy dowcip. A nowe to wszędobylskie systemy zbierania danych, to pranie mózgu przy pomocy wszelkich możliwych najnowszych technologii, to oszałamianie wyzwalającym rzekomo dobrobytem entertejmentowym i inżynieria strachu.

Czemu Twoim zdaniem powinno się pisać o totalitaryzmie, skoro dla potencjalnie dużej liczby czytelników słowo to jest hasłem historycznym, krzyżówkowym?

Cóż, to ta duża liczba czytelników ma spory problem. Może oni nie interesują się totalitaryzmem, ale totalitaryzm interesuje się nimi. Wydaje im się, że skoro w telewizji są kolorowe seriale, w hipermarketach tysiące towarów, a raz na cztery lata można zagłosować na jakiegoś pajaca to znaczy, że są bezpieczni? Że ktoś dał im wolność na zawsze? W wielu miejscach naszej planety trwają intensywne prace nad tym, jak połączyć gospodarkę dobrobytu z perfekcyjną kontrolą, nowoczesne technologie z opresją. Popatrz na Chiny, na Singapur, na Rosję, na niektóre kraje arabskie. Nowoczesny totalitaryzm jest za rogiem. Wolności trzeba bronić. Z każdą medialną płukanką mózgową, którą sobie zafundujemy, będziemy mniej na to przygotowani. Ceną wolności jest wieczne czuwanie. Kurt Vonnegut jr pysznie porównał pisarzy do kanarków w kopalni. Kiedyś zabierało się pod ziemię te ptaszki, żeby ostrzegały przed gromadzącym się gazem. Lubię to porównanie. Dziś w cenie zamiast kanarków są pawie i papugi. Ja nie będę wychwalał kierunku, w jakim zmierza świat, żeby mnie w nagrodę zapraszano do telewizyjnych tok-szołów opowiadać, jak jest fajnie na najlepszej planecie po słońcem. Zostanę sobie przy cytacie z Tadeusza Borowskiego: że trzeba mówić światu „nie”. „Gdy poeta powie światu tak, to ktoś jest winny: poeta albo świat”.

W „Demokratorze” dostrzec można nawiązania do „Mistrza i Małgorzaty” (jest nawet parafraza mojego ulubionego cytatu z tegoż utworu!) oraz do historii guslarskich Bułyczowa. Które z tych dzieł – o ile w ogóle – stało się najważniejszą inspiracją dla Ciebie?

Dotknąłeś tematu-rzeki. Tych odniesień, parafraz, zabaw cytatami, polemik, przekręceń, zabaw słowami jest tyle, że żeby wszystkie objaśnić musiałbym chyba napisać drugą książkę podobnej objętości. Pisarz jest jak gąbka: chłonie otaczający go świat, nasiąka lekturami, rozmowami, filmami, wierszami, melodiami. Cała rzecz w tym, żeby starać się świadomie panować nad materią i zaprząc ją do własnego powozu. Z jednej strony wszystkie te elementy pomogły mi uwiarygodnić świat, który jest parodią i polemiką z pewną tradycją pisania sowieckiego i rosyjskiego. Z drugiej starałem się unikać zabawy dla zabawy albo grepsów w sposób zbyt oczywisty nachalnych. Na przykład miałem początkowo napisaną zupełnie inną wersję rozdziału, w którym oddział Czarnych Wdów dokonuje ataku na szkołę w Karakalnych Wodach. Był to wtedy kawałek bardzo precyzyjnie odtwarzający (lecz i miksujący) dwa wydarzenia prawdziwe: atak na Mineralnyje Wody oraz atak komanda Mowsara Barajewa na teatr na Dubrowce. Potem ta moja paradokumentalna narracja nagle zamieniała się w symboliczną: jedna z bohaterek „Demokratora” – Tatiana – odkrywała w sali gimnastycznej dziesiątki trupów, a każdy z nich nosił nazwisko znanego bohatera z rosyjskiej klasyki. Takie symboliczne wykończenie tradycji klasycznej. Ale wyrzuciłem ten rozdział, bo był zanadto łopatologiczny. Napisałem dwie czy trzy nowe wersje, zanim trafiłem na właściwy ton. Jedna z odrzuconych wersji zawierała okrutnie krwawą naparzankę w podziemiach.

Cytatów i nawiązań jest mnóstwo – nie tylko do literatury czy filmu, ale także folkloru rosyjskiego i ludowych podań. Na przykład niektóre hasła z Wędrownego Szpitala Armijnego są wyjęte ze słownika przysłów rosyjskich. „Dzisiaj zdrów – a jutro w rów” – niczego lepszego bym nie wymyślił. Ale jest i masa aluzji do niesławnych dokonań towarzysza kagiebisty Władimira Putina. To Putin całował w nagi brzuszek pięcioletniego chłopca, nurkował w morzu po starożytne amfory i robił sobie piktoriale topless podczas łowienia ryb oraz pieszczot z misiami. Ja tylko twórczo to rozwinąłem.

Nie da się tych inspiracji uszeregować wedle ważności. Zresztą nie inspiracje są tu ważne, ale podstawowe pytanie książki „Coście zrobili ze swoją wolnością?”. Jak to możliwe, żebyście oddali swe życie i los w ręce kreatur tak cynicznych, tak chętnych do manipulacji, tak notorycznie mijających się z prawdą. To nie tylko problem Rosji. Także Polski i wielu innych współczesnych społeczeństw.

Byłbym zapomniał o pytaniu niemal najważniejszym: skąd się wzięły w tekście rewelacyjne kartofelki? 😉

A to taki autentyk – mam w domu książkę z połowy lat 80., wydaną po polsku, ale napisaną oryginalnie przez autorów sowieckich, a dokładnie białoruskich (bo wydała to po rosyjsku oficyna z Mińska). Nosi tytuł „500 smacznych potraw z ziemniaka”. Nie żartuję! Jak ktoś chce mi powiedzieć o tym, jak dobrze było za PRL-u, to odsyłam go do tej publikacji. W kwestii kartofelków wymyśliłem tylko ich jeden gatunek: szajdomajstra. Resztę przepisałem z tej książki, w której są receptury na tort ziemniaczany, na kiełbasę z ziemniaków, setki odmian kartofelków z podziałem na zalety witaminowo-mineralne, peany na cześć soku z ziemniaka i tak dalej. Od razu pomyślałem, że to książka prosto z Gorodopolis.

Wiedziałem, że warto o to zapytać ;-). A skoro o inspiracjach mowa, czy gdzieś tam, u podstaw pracy nad „Demokratorem” legła lektura powieści Terry’ego Pratchetta?

Mam problem z Pratchettem. Kiedy zaczęły się ukazywać jego książki po polsku, byłem ich wiernym czytelnikiem, potem na długi czas ich humor przestał mi odpowiadać, co nie znaczy, że nie doceniam maestrii słownej, z jaką tka on swoje historie. Kiedy zacząłem go sobie dawkować na zasadzie jedna książka raz na długi czas, odkryłem, że znów mi smakuje. To żadna tajemnica, że te książki mają różny poziom, jedne wychodziły mu bardziej, inne mniej. Cenię Pratchetta za inwencję językową i bezczelność, z jaką adaptował na potrzeby swoich książek gigantyczne zbiorowisko cytatów i motywów z kultury, popkultury i w ogóle wszystkiego, na co miał ochotę. To między innymi dlatego jest czytany także przez ludzi, którzy fantastyki nie czytają w ogóle. Przed Pratchettem zbyt często tzw. funny fantasy była hermetyczna – tak, że z dowcipów i nawiązań wewnątrzgatunkowych śmiali się tylko wtajemniczeni. Nie zgadzam się natomiast w wielu rzeczach z Pratchettem – tam, gdzie przemyca on swoje przemyślenia o roli religii, ostatnio pochwałę eutanazji itp. A gdybym miał wybrać jego ulubioną książkę, to wskazałbym „Ruchome obrazki”. Znakomita rzecz. I mądra. Natomiast na pewno jest tak, że czytanie Pratchetta mnie ośmieliło. Pokazało, że można czasem z zabawami językowymi iść na całość. Podobne uczucia wyzwala u mnie czytanie „Cyberiady” Lema.

Jesteś dziennikarzem, który napisał powieść, czy raczej pisarzem, który pracuje jako dziennikarz?

Przez dwadzieścia lat byłem dziennikarzem marzącym o tym, żeby wreszcie znaleźć czas na pisanie powieści. Mam nadzieję, że przez następne dwadzieścia lat będę pisał powieści, tęskniąc do dziennikarzenia.

To może jeszcze, na chwilę, pozostańmy przy tym, co określasz mianem „dziennikarzenia”. Jak trafiłeś do tego zawodu? Miłość od pierwszego wejrzenia czy rzut kośćmi?

Trafiłem do dziennikarstwa w roku 1990 przez przypadek. Dostałem propozycję stażu w radiu i potem jakoś samo poszło. Robiłem przez minione dwie dekady wszystko – byłem reporterem, depeszowcem, serwisantem w radiu, didżejem, korespondentem krajowym i zagranicznym, sekretarzem redakcji, szefem działu i działów, szefem anteny, dyrektorem muzycznym itp. Im wyższą funkcję pełniłem w kolejnych redakcjach (ostatnio „Rz”), tym mniej w tym jednak było typowego dziennikarstwa, a coraz więcej pracy raczej menedżerskiej. Zarządzanie działem krajowym „Rz”, w którym w szczytowym momencie pracowało niemal 40 osób to nie jest zajęcie sprzyjające pisaniu. Częściej czułem się jak pies pasterski pilnujący stada. Z drugiej strony paradoksalnie ta praca – zwykle po kilkanaście godzin na dobę – wyzwoliła we mnie potrzebę odreagowania. Między innymi dlatego zacząłem wyrywać sobie porankami i nocami kawałki czasu poświęcone tylko dla siebie i ”Demokratora”. To pomagało mi trzymać psychiczny pion. Pisanie było moim oddechem.

Demokrator” to Twój debiut pisarski, ale czy były przed nim coś czym karmiłeś szufladę?

„Demokrator” to moja pierwsza powieść, wcześniej były pojedyncze opowiadania różnej jakości publikowane w „Fantastyce”, „Feniksie”, „Nowym Talizmanie”. Przez ostatnie kilkanaście lat niemal cały czas pracowałem nad rozmaitymi konspektami, pomysłami, czasem scenariuszami, ale tylko „Demokrator” przybrał kształt prawdziwej książki. Mam w szufladzie kilka mocno zaawansowanych projektów: horror „Martwe wody”, powieść współczesną, alternatywną historię, kryminał (nawet kilka), powieść SF „Wolni ludzie”, która jest hołdem dla Alfreda Bestera i Roberta Heinleina oraz kilkanaście opowiadań. Co skończę najpierw? Nie wiem, wiele będzie zależało od losów „Demokratora”. Lata pracy w dziennikarstwie przyzwyczaiły mnie do tego, żeby nie pisać bez potrzeby, tylko na termin i na zamówienie. To nie znaczy, że nie ruszę bez tego palcem, bo cały czas szkicuję i piszę, ale jednak doprowadzenie do końca jakiegoś projektu wymaga potwornego wysiłku, takiego wielomiesięcznego spięcia, wielkiej dyscypliny – wszystko to łatwiej z siebie wykrzesać, kiedy człowiek widzi, że ma to sens, bo jest komuś potrzebne. Więc jeśli jakieś periodyki branżowe czy kompilatorzy antologii fantastycznych mają potrzebę – to zapraszam. Na pewno coś dla nich znajdę. Ale ostatnio głównie myślę o przewodniku subiektywnym po Krecie. Tak dla odpoczynku i higieny psychicznej.

Ciekawi mnie, jak długo powstawał „Demokrator”, powieść rozmiarów słusznych…

Pisałem tę książkę od roku 2003 do 2012. Z tego pierwsze siedem lat z doskoku, a ostatnie dwa – intensywnie. Czy jest słusznych gabarytów? Może i tak, ale przecież literatury nie mierzy się na kilogramy. Prawdę mówiąc, materiałów miałem o 200-300 stron więcej. Do ”Demokratora” nie zmieściła się masa grepsów, bohaterów, piosenek, wierszyków, zakrętów fabuły. Musiałem się mocno powściągnąć, bo zwyczajnie bawiło mnie eksplorowanie świata Gorodopolis i mogłem o tym bajdurzyć bez końca. Część tych materiałów opublikuję w formie haseł na stronie internetowej „Demokratora”. To będzie taka poszerzona wikipedia, czy raczej szajdopedia Gorodopolis. Zapraszam czytelników do jej współtworzenia. Jeśli będą chcieli poczytać więcej o jakimś bohaterze, gadżecie czy miejscu Gorodopolis, mogą dać znać. A ja dopiszę. Strona powstaje na www.demokrator.com w zakładce „Szajdopedia”.

Czy otwarte zakończenie „Demokratora” to zarazem otwarte drzwi dla kontynuacji, czy po prostu jedyne możliwe podsumowanie historii tak zakręconej, że przecież podsumować się jej nie da?

PG: Myślę że przesłanie „Demokratora” jest czytelne i konkretne. Powiedziałem to, co chciałem powiedzieć, od początku zakładając, że to będzie osobna, zwarta całość. Ale coraz częściej myślę o pewnego rodzaju kontynuacji, tylko bardzo nietypowej. Nie interesuje mnie pisanie jeszcze raz tego samego. Ale chodzą mi po głowie dwie książki, obydwie pisane zupełnie innym stylem niż „Demokrator”, a mimo to z nim połączone. Pierwsza rozgrywałaby się sto lat wcześniej, zaś jej roboczy tytuł to „Z prochu powstałeś”. A druga – sto lat później. Roboczy tytuł to „Jeuropolis”, ale na razie wszystko co wokół niej się kręci tak bardzo cuchnie moimi ulubionymi Strugackimi, że będę się musiał mocno napracować, żeby zrobić z tego coś swojego. Oczywiście równie dobrze może się okazać, że nic z tego nie będzie. Ale nie powtarzaj tego wydawcy, bo się zapłacze, a to porządny chłop.

Ok, nie pisnę na ten temat ni słowa ;-). Aby mnie nie kusiło, wróćmy jeszcze do pewnego wątku. W jednej ze swoich odpowiedzi napisałeś kilka ciekawych rzeczy o modzie na przezroczystość stylu. Skojarzyło mi się pojęcie z kinematografii „kino stylu zerowego” oznacza ono, że film powinien być kręcony tak, aby widz nie wiedział, że ogląda film, aby bezproblemowo uległ złudzeniu realności. Zarówno literatura, jak i film poddane są paradygmatowi lekkostrawności: to co dobre musi wejść do głowy samo, bez wysiłku. Gdzie może nas doprowadzić postępująca pauperyzacja formy i treści? Jest tam jakaś granica?

Niedokładnie chodzi oto, żeby „nie wiedział, że ogląda film” – przecież jest w kinie, siedzi w ciemnej sali, widzi ekran – wie, że ogląda film. Idzie raczej o to, by forma w żadnym miejscu najdrobniej nawet nie przeszkadzała mu w odbiorze. To jest właściwie idea słuszna z takiego punktu widzenia, że po co wprowadzać do dzieła na siłę elementy, które odstręczają, zamiast zachęcać. I jednocześnie jest głęboko niesłuszna, bo redukuje autora do roli gładkiego podawacza treści. A forma też jest treścią, czy jak mówił McLuhan, medium jest przekazem. Nie wyobrażamy sobie „Lalki” napisanej językiem Sienkiewicza, ani książek Vonneguta napisanych stylem Jamesa Pattersona. Próbowałem „Demokratora” (w czasach, gdy był jeszcze tylko szkicem opowiadania) pisać różnymi stylami. Ale dopiero ten specyficzny ton, zaśpiew, melodia które ostatecznie zastosowałem, wydawał mi się idealnie pasować do opisywanego świata. Celowo mówię o melodii czy zaśpiewie. Spróbuj poczytać „Demokratora” na głos, to odkryjesz, że on po prostu… brzmi. Odkryjesz, że w niektórych miejscach jest rymowany, że w innych ma rytm prozy Wieniedikta Jerofiejewa z „Moskwa – Pietuszki”. Niecierpliwie czekam na audiobooka, bo myślę, że to jest książka bardzo do słuchania.

Na koniec pytanie praktyczne: co mógłbyś doradzić początkującym twórcom, którzy chcieliby się przebić ze swoim spojrzeniem, z własnym stylem, bez konieczności kopiowania wzorców mainstreamu?

Prochu nie wymyślę. Powtórzę to, co mówi wielu innych i to, co sam słyszałem, gdy zadawałem takie pytania. Trzeba jak najwięcej czytać, najlepiej bardzo różnych rzeczy: klasyki, poezji, różnego rodzaju literatury. To wszystko daje większy zasób słownictwa, lepszą świadomość zasad rządzących stylem, wyostrza zmysły, wyczula na urok słowa. Nie można być dobrym garncarzem, jak się nie pozna tajników wyrabiania gliny. Ale oczywiście nie da się zrobić nowej literatury tylko z samej starej literatury. To znaczy można, ale to będzie klonowanie klonów – każda kolejna kopia staje się bardziej podatna na wynaturzenia, coraz bardziej chorowita. Trzeba znaleźć w sobie potrzebę obserwowania świata i przetwarzania tego, co się widzi, po swojemu. Nie można tego nikogo nauczyć. Lecz kiedy człowiek w sobie posiada taką umiejętność, to można uczyć się tego, jak ją wyostrzać, jak ją stosować w praktyce. A na pewno jedną rzecz mogę zarekomendować z czystym sumieniem – bądźcie czujni. Bądźcie nieufni. Szczególnie wobec tych, którzy obiecują, że będzie łatwo i lekko. Nie ma w życiu darmowych obiadów, nie ma dróg na skróty, a rozwiązania łatwiejsze zwykle okazują się zwodnicze. Nauczcie się chodzić pod górkę.

No i wszystkim polecam rewelacyjną książkę Mario Vargasa Llosy „Listy starego pisarza do młodego”. Dla mnie to najlepszy prozaik drugiej polowy XX wieku, i niezwykle przy tym świadomy sekretów fachu. Warto go słuchać.

Wywiad dla Gildii Literatury

Sierpień / wrzesień 2012

6 thoughts on “„Demokrator” na przesłuchaniu – wywiad z Piotrem Goćkiem

  1. Bardzo ciekawy wywiad! No i jestem już tak zachęcona do lektury, że na pewno niebawem chwycę za tą książkę:)

  2. „Pomyśleliśmy sobie, że Gociek ma ciekawie poukładane w głowie. Wywiad to potwierdza. I to z pewnym naddatkiem.” – tak.
    Bardzo interesujące. Już recenzja mnie zachęciła, ale teraz to się czuję jeszcze bardziej zmotywowana.
    Świetny wywiad.

Dodaj odpowiedź do Onibe Anuluj pisanie odpowiedzi