ACTA rewolucji: pierwsza wojna domowa w sieci (?)

No i doczekaliśmy się. Jest ACTA (prawie), jest trzęsienie ziemi, zaraz poleje się krew. Wielka kasa, wielkie zacietrzewienie i kilka ofiar, które przegrają niezależnie od wszystkiego: wolność, demokracja i… prawda, która legła gdzieś pośrodku, rozstrzelana przez obie strony. Dzisiaj i my zabieramy głos w temacie, który jest zbyt ciekawy, aby złotousto pomilczeć…

Google, światowy potentat w dziedzinie szukania (a czasami i znajdowania) publikuje coroczny raport Zeitgeist, w którym prezentowane są najszybciej zyskujące popularność słowa i nazwiska. W roku 2011 zwyciężczynią była pewna piosenkarka, która nie potrafiła śpiewać, a już teraz, choć mamy dopiero drugą połowę stycznia, można śmiało ocenić jaka fraza zdominuje googlowe peregrynacje w bieżącym, 2012 roku. Chodzi oczywiście o niesławną ACTĘ, ale równie dobrze możemy mieć na myśli całą rodzinę akronimów pokrewnych, np. SOPA. Jeśli ktoś nie przeszedł jeszcze w ciągu minionego tygodnia przyśpieszonej edukacji internetowo-obywatelskiej to pokrótce należy wyjaśnić, iż są to nazwy ustaw wymierzonych przeciwko piractwu internetowemu. I tutaj pojawia się pierwsza wątpliwość, bowiem zachodzi właśnie klasyczny i wybitny wręcz przykład sytuacji, którą literacko określa się mianem „wylewania dziecka z kąpielą”. Tym razem, w imię przestrzegania praw autorskich i zapewnienia dobrobytu prezesom trzech czy pięciu największych koncernów medialnych, postanowiono ni mniej ni więcej, tylko zamknąć wszystkich Internautów w obozie koncentracyjnym. Wirtualnym oczywiście, bo na każdy inny zabrakłoby miejsca na naszej kochanej planecie, z uwagi na jakże skromny fakt, iż liczebność tego plemienia liczona jest już nie w milionach lecz miliardach istot fizycznych (a jeśli uwzględnimy multiplikację bytów wirtualnych z uwagi na jednoczesne posiadanie przez wielu użytkowników licznych „osobowości” netowych, to nawet setek miliardów). Ale nie statystyka jest tutaj ciekawa, oj nie!

Zawirowania wokół ACTY i ustaw pokrewnych doprowadziły do czegoś w rodzaju pierwszej internetowej Intifady. Rewolucja cybernetycznych kamieni wybuchła w mgnieniu oka, a najcięższe głazy poleciały w najjaśniejsze fortece ancien regime’u – od gwałtownych ataków ucierpiały witryny i serwery Pentagonu, polskiego sejmu, medialnych koncernów i… szeregu innych instytucji, które wirtualny „lud” uznał za ciemiężycieli swej wolności. Oto przed naszymi oczami dzieje się historia: pierwsza globalna wojna domowa w Internecie, już nie ataki chińskich czy rosyjskich hakerów na polskie czy amerykańskie departamenty, ale raczej działanie ramię w ramię wszystkich zbuntowanych. Czyli, de facto, niemal wszystkich, bowiem trudno znaleźć kogoś, kto publicznie przyznałby się do poparcia kontrowersyjnych ustaw.

Przejdźmy jednak do rzeczy. Czemu ACTA wywołała tak wielkie emocje? ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement) sama w sobie wydaje się być działaniem pożądanym i to należy powiedzieć głośno i wyraźnie, aby w huku internetowych dział nie umknęły nam rzeczy ważne. ACTA wymierzona miała być w szeroko pojęte fałszerstwo i aktywność piracką. Dzisiaj, mówiąc „ACTA” mamy na myśli także programy SOPA (Stop Online Piracy Act) i swojsko brzmiącą PIPA (Protect IP Act). SOPA zapewniłaby właścicielom praw autorskich możliwość bardzo skutecznego blokowania witryn na których łamane byłyby prawa autorskie. PIPA oferowałaby możliwość alternatywną, bowiem gdyby stała się prawem, dzięki niej możliwe byłoby nakazywanie administratorom wyszukiwarek (m.in. google, ale nie tylko) usuwanie niewygodnych pozycji z baz danych (w praktyce więc, choć dane „coś” nadal by gdzieś sobie wisiało, nie dałoby się tego znaleźć). ACTA ma w założeniu działać szerzej, bowiem jej pomysłodawcom przyświeca idea nie tylko tępienia wykroczeń przeciwko własności intelektualnej w Internecie, ale i poza nim.

No dobrze, mamy ogólną teorię i teraz weźmy głęboki oddech. Co w powyższym jest złego? Jeśli informacje, które uzyskaliście z powyższego akapitu Was oburzyły, to sugeruję rozważenie etyki własnego postępowania. Projekty ustaw przeciwdziałających działaniom wymierzonym w czyjąkolwiek legalną własność są jak najbardziej pożądane, choć śledząc burzliwą dyskusję, która wybuchła w necie, można mieć co do tego wątpliwości. Na niektórych forach pewne rzeczy bywają powiedziane wprost: „jeśli ACTA przejdzie nie będziemy mogli piratować”. Straszne, prawda? Piractwo internetowe ma długą i bogatą tradycję, zapewne ciężko byłoby znaleźć choć jednego użytkownika netu, który choć raz w życiu nie przygarnąłby na dysku twardym najdrobniejszego choćby spiraconego programu, pe-de-efa książki, divixa filmowego lub em-pe-trójki z muzą. Gdybyśmy kazali pierwszy kamień rzucić temu, kto jest tutaj bez winy, to dawno temu okazałoby się, że właściwie nie ma tematu. Stawiam żołędzie przeciw kasztanom, że nawet lobbiści popierający wszystkie te ACTY i inne PIPY mają za uszami trochę pirackiego brudu. Nie oszukujmy się: Internet stoi rabunkiem! Tyle, że nie nazywa się tego wprost rabunkiem. Nie nazywa się tego w ogóle, jest to bowiem element folkloru ;-).

Jeśli należy się sprzeciwiać takim zjawiskom jak ACTA (a należy), to powodem nie może być jednak przywiązanie do piractwa, które jest przecież kradzieżą. Powody do oporu są utkane ze znacznie poważniejszej materii. Rzućmy na to odrobinę światła. Zacznijmy od SOPY. Na mocy obowiązującego w USA prawa DMCA (Digital Millenium Copyright Act) administracja ma prawo wystąpić do sądu o zablokowanie serwerów na których znajdują się „złe” treści. A zatem, jak by na to nie patrzeć, rozwiązania prawne już są. SOPA idzie jednak dalej i znacznie upraszcza ścieżkę decyzyjną – w myśl zapisów ustawy sąd mógłby od ręki nakazywać banowanie serwerów i to – uwaga! – bez konieczności informowania o tym ich właścicieli. Innymi słowy, gdyby ktoś z nas był właścicielem serwera, na którym ktoś umieścił wpis naruszający prawa autorskie (np. wkleił fragment książki do komentarza bez podania źródła), moglibyśmy się mocno zdziwić, gdyby o bankructwie naszej firmy powiadomili nas równie mocno zdziwieni klienci. To nie jest detal – nawet w przypadku wykroczeń natury skarbowej (szczególnie mocno ściganych przez organy państwowe) daje się szansę obrony, ewentualnie naprawienia błędów. Tutaj tej opcji zabrakło. Owszem, bronić się zapewne można, ale post factum. Jeśli zarabiamy na serwerach, to dzięki SOPIE będziemy liczyć straty w trakcie przedłużających się procesów, w trakcie których będziemy udowadniali, że wielbłądami nie jesteśmy, choć daktyle, owszem, lubimy.

SOPA jest problemem Amerykanów, a ci, jak wiadomo, mają w domach pochowane całe mnóstwo broni, tak więc można się spodziewać, że lada dzień nastąpi za Oceanem coś, czego intensywność bardzo docenią następcy Bin Ladena… My jednak wróćmy na podwórko własne, a więc do ACTY która za parę dni ma się stać faktem.

Co z tą ACTĄ jest nie tak? Wielu komentatorów zwraca uwagę na niejawne procedury legislacyjne. Sam projekt ustawy był pisany w wielkiej tajemnicy, co jeszcze nie jest takie złe (choć, dobre również nie), kuriozalne są także procedury wdrażania ustawy. Najbardziej zaś kuriozalne w nich jest to, że ACTA jest przyjmowana poza oficjalnym obiegiem, niejawnie, po kryjomu. Polski rząd udaje, że problemu nie ma – zastosowano taktykę żaby, która udaje, że jej też nie ma. Znając wschodnioeuropejskie realia, pewnie niewiele uda się wskórać w tym temacie. Ustawa przejdzie po cichu, choć wokół będzie trwała burza… Ale, z drugiej strony, nadzieja może nadejść z zza Oceanu – jeśli w USA padnie SOPA, to i nasi wielcy stratedzy sceny politycznej uznają, że placówka ACTA jest nie do obrony. W przeciwnym wypadku raczej nie ustąpią, bowiem na tej szali tanią i banalną wolność postawiono naprzeciw potędze wielu naprawdę silnych graczy, dla których lobbing jest zarówno sztuką jak i czynnością fizjologiczną. Tutaj ciekawostka: Murdoch uznał, że amerykański rząd, ustępujący powoli pod naporem opinii publicznej, został przez własnych obywateli „sterroryzowany”, co dość klarownie wyjaśnia, kto jego zdaniem jest najważniejszym podmiotem państwa, a kto… przedmiotem (http://di.com.pl/news/42964,0,Efekty_protestow_SOPA_Lud_smie_wplywac_na_polityke.html).

Aby uświadomić sobie zagrożenie, należy spróbować zdefiniować zakres ochrony praw autorskich i własności intelektualnej. Mało kto z nas wie, jak bardzo drakońskie są to prawa, a niewiedza wynika z faktu, że zapisy nie są bardzo precyzyjnie przestrzegane. Na przykład kupując płytę CD z muzyką wydaje się nam, że stajemy się jej właścicielami. Nic bardziej mylnego: w praktyce, jeśli przeanalizować prawo, okazuje się, że jesteśmy jedynie „licencjobiorcami”, a licencja pozwala nam na odtwarzanie zawartości płyty ale tylko w określonych okolicznościach. Z licencji wyłączone jest odtwarzanie publiczne – przestępstwo popełniamy zatem puszczając cedeka na imprezie, na której bawi się naszych piętnastu znajomych. Nie możemy jej także puścić w naszym zakładzie fryzjerskim czy u szewca. Błędem jest także przekonanie, jakoby zwartość płyty można było skopiować na komputer – nawet jeśli robimy to tylko w celu zabezpieczenia się przed utratą danych (CD może nam zginąć, może zostać ukradziony itd). Mówiąc krótko: wydajemy kupę kasy na coś, co ma ograniczoną żywotność i przydatność. Na szczęście, prawo nie było do tej pory aż tak dokładnie przestrzegane. Do tej pory… ale teraz może się to zmienić.

Warto zwrócić uwagę na to, że nawet umieszczenie fragmentów filmów, ścieżek dźwiękowych czy tekstów książek w Internecie, a więc we wpisach blogowych, w komentarzach i gdzie bądź, jest naruszeniem praw autorskich o ile – rzecz jasna – nie jest podane źródło. Nie oznacza to, że możemy sobie wkleić na stronę najnowszy film z hollyłudu i spać spokojnie po podaniu informacji, kto ma do niego prawa autorskie, bowiem tego typu cytowanie ma zastosowanie jedynie w ograniczonym zakresie.

Nie sposób przewidzieć jak ACTA i ustawy pokrewne wpłyną na stabilność Internetowej demokracji, ale jedno jest pewne: jest ona zagrożona jak nigdy. Tego typu ruchy legislacyjne tworzą sieć furtek, przez które w późniejszym czasie może zostać wytoczona jeszcze cięższa artyleria. Nadmierne usprawnienie i skrócenie procedur blokowania stron internetowych (wraz z możliwością zablokowania transakcji typu PayU) może ułatwić także zwalczanie przejawów np. krytyki politycznej. Im mniej przeszkód, im mniej demokratyczne postępowanie, tym większa będzie pokusa aby prawo nadużywać.

Jest jednak jeszcze jedna strona medalu: powszechność piractwa. Parę lat temu wyliczono, że aż 5 milionów Polaków mniej więcej regularnie piratuje, tzn. ściąga z netu pliki bez wnoszenia opłat licencyjnych (a tylko 20% z nas w ogóle gotowa jest ten proceder potępić)1. Znaczny odsetek piratów działa w ten sposób, bo widzi w piractwie okazję. Jeśli coś jest za darmo, to głupotą byłoby za to płacić, prawda? I być może właśnie to jest powodem pojawiania się kuriozów pokroju ACTY. Owszem, łatwo zwalić wszystko na zachłanność koncernów (jest to zresztą zgodne z prawdą i pewnie zawsze będzie), ale wszystko sprowadza się do rachunku zysków i strat. Piractwo osiągnęło takie rozmiary, że najpotężniejsi właściciele praw autorskich i posiadacze praw do własności intelektualnej gotowi są zniszczyć Internet, cofnąć go o dwie dekady wstecz, aby odzyskać ogrom straconych zysków. Piractwo miało swoje dobre chwile, bywało także od czasu do czasu pozytywne – to dzięki współczesnym korsarzom możemy dzisiaj kupić legalną muzykę za parę centów, film za kilka czy kilkanaście złotych. Gdyby nie wysoka presja ze strony piratów, legalne oprogramowanie, filmy czy muzyka byłyby pewnie o kilkadziesiąt procent droższe. Niewykluczone, że nadal są zbyt drogie. Jednak, zamiast zaglądać do kieszeni koncernów, warto zastanowić się nad modyfikacją własnego postępowania. ACTA być może przepadnie, czarne chmury zbierają się nad PIPĄ i SOPĄ, ale nie triumfujmy przedwcześnie. Na tym stole jest zbyt wiele kasy, aby koncerny złożyły broń. Zwłaszcza, że w gruncie rzeczy mają rację. W tym konflikcie obie strony wykazują nadmierną zachłanność i pytanie brzmi, czy w ogóle dostaniemy szansę aby wypracować jakiś kompromis?

Jedno jest pewne: nigdy wcześniej Internet nie został tak głęboko wciągnięty w wir wydarzeń politycznych i społecznych. Mamy więc wirtualny test dojrzałości, ale i pierwszy krok ku nieuniknionemu już celowi, jakim jest stworzenie społeczeństwa cybernetycznego mającego „realny” ciężar gatunkowy, a nie będącego jedynie internetową „nakładką” na prawdziwe życie…

36 thoughts on “ACTA rewolucji: pierwsza wojna domowa w sieci (?)

  1. Widzę, że po głębszym zaznajomieniu się z tematem stałeś się trochę bardziej zgodny z „sumieniem wszechświata”, niż miało to miejsce jeszcze 3 dni temu. 🙂

    • i tak i nie 😉
      ale trochę pogrzebałem w necie i uznałem, że przy takiej aktywności hakerów lepiej zachować minimum bezpieczeństwa, hehe i pewne detale swojego poglądu zachować dla siebie ;-). A poważnie: o piractwie chyba napiszę osobno, za długi ten tekst się robił kiedy próbowałem w nim odpowiednio poruszyć wszystkie wątki. Jedna rzecz na raz: dzisiaj kopiemy ACTĘ, bo sobie zasłużyła 😉

      tym niemniej, nadal boli mnie fakt, że wolność i demokrację stawia się w jednym rzędzie z chęcią ściągania za darmo nielegalnych filmów (to nie tak powinno być). Wolałbym aby sojusz anty-ACTOwski był jednak mniej kolorowy 😉

      • Przejawy walki z ACTA nie nazwałbym sojuszem anty-ACTA’owskim. To tylko jeden z odcinków frontu walki o wolność w Sieci, która staje się zagrożona. Sama Sieć, w mojej prywatnej ocenie, nie jest demokratyczna. Jej funkcjonowanie (biorąc pod uwagę aktywność użytkowników) bliższe jest anarchii, społeczeństwa działającego ponad sztucznymi podziałami, z możliwością głoszenia własnych poglądów przez każdego lub łączenia się w grupy wedle swojej własnej woli. W Sieci widać naprawdę jak ludzie patrzą na przymus, którym jesteśmy wiązani w tzw. realu. I to jest zapewne jednym z napędów jej popularności. To z pewnością nie podoba się panom typu Murdoch, Kim jakiś_tam_kolejny i całej reszcie na tzw. szczytach. W Necie każdy jest równy.
        Choć trzeba zaznaczyć (o czym pisałem na google+, więc to wiesz), że choć jestem za wolnością to nie jestem zwolennikiem piractwa. To fakt. Jednak aby zminimalizować jego poziom należy wdrożyć inne metody niż jeszcze większe restrykcje. Zresztą o tych metodach sam wyżej wspomniałeś i ja też w innym miejscu. Nie będę się powtarzał.
        Przyznam również, że nie do końca jestem fanem niektórych sposobów walki. Szczególnie włamań na strony internetowe. Co innego zablokowanie strony niby lamerskim atakiem ddos, co innego wykradanie z niej informacji i umieszczanie obelg czy gróźb. To drugie to już terroryzm, a to akurat może być paliwem dla zwolenników większych restrykcji i ograniczania wolności. Trzeba działać rozważnie. Niestety część młodych hakerów (czy może raczej już crackerów) poniesiona została/je na zbyt wielkich skrzydłach emocji i fantazji.
        Na szczęście nadal możemy dyskutować o tym czy o owym i oby tak właśnie zostało. 🙂

        • a ja bym trzymał się tego określenia – zauważ jak szeroki stworzył się front walki z ACTĄ. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa, przyczyny walki są najróżniejsze, o czym pisałem – to dlatego określam sytuację mianem „sojuszu”. Skądinąd, nawet jeśli coś złego z założenia służy dobru, to jest ok. Liczy się efekt, a wolność zasługuje na walkę różnymi metodami i przy udziale różnych sojuszników 😉

          anarchia to też jakaś forma demokracji. Demokracja to „władza ludu”, choć rozumiana klasycznie oznacza udział „ludu” w procesach decyzyjnych. Anarchia jest zaawansowaną formą władzy „ludu” bowiem likwiduje pośredników, a więc polityków i lobbystów. W pewnym sensie Internet pozwala powrócić do starożytnej, greckiej demokracji bezpośredniej, której wszak anarchią nie nazwiemy ;-).

          bardzo słusznie piszesz o wpływie crackersko-hackerskiego działania na usztywnianie stanowiska strony przeciwnej. Niestety, tego właśnie się obawiam: ten kolorowy „sojusz” (dla wygody będę korzystał z tego słowa ale bez idei narzucania go) po prostu musi wystraszyć ludzi o mniej kontrowersyjnych poglądach. To trochę tak jak PIS zjednujący popleczników PO, ludzi, którzy popierają Tuska tylko dlatego, że boją się Kaczyńskiego na tronie. Internet jest poliarchiczny, a nawet anarchiczny, ale nie na tyle, aby nie miały na niego wpływu żadne siły i instytucje z „realu”. Wielu graczy nie zabrało jeszcze głosu, a i rządy, które mogą się ugiąć przed głosem „demosu”, równie dobrze mogą się ufortyfikować wobec terroru cyberprzestępców. W tym ujęciu blokowanie stron rządowych jest zwycięstwem pyrrusowym, być może bardzo kosztownym…

          • Z tonu dzisiejszych wypowiedzi różnych polityków i ministra wygląda na to, że jednak weekendowe akcje dały pozytywny skutek. Przynajmniej w zapowiedziach. Zobaczymy co z tego wyniknie w długim okresie.

          • cóż, powiem tak: jeśli ACTA przejdzie, to PO na mój głos liczyć już nie może. Parę razy to dzisiaj słyszałem, może nawet oni są tego świadomi ;-). Dzisiaj w necie wysyp tekstów o ACTA… tego nie da się ignorować ;-).

  2. „(…) zachodzi właśnie klasyczny i wybitny wręcz przykład sytuacji, którą literacko określa się mianem wylewania dziecka z kąpielą.”
    Hm, a jeśli tak naprawdę twórcom ACTA nigdy nie chodziło o prawa autorskie, ochronę własności intelektualnej itd.? Może to tylko pretekst, by spróbować (s)kontrolować coś, czego tak na dobrą sprawę nie można kontrolować? Zbyt wiele pokus, by zawłaszczyć wolność, która panuje w Internecie i stanowi przeciwwagę dla medialnej propagandy. Przecież nikt z nas nie jest anonimowy.

    ACTA najprawdopodobniej wejdzie w życie. Chyba że politycy przestraszyli się, że nie zostaną wybrani w następnych wyborach. Śmiechu warte. Zamiast przeprowadzić konsultacje społeczne i wypracować kompromis, wprowadzana jest ustawa, która nijak się ma do idei „demokratycznych” państw. Powtórka z Chin? ; )

    Przy okazji – szczerze mówiąc, wątpię, czy z ACTA będzie taki pożytek, o którym marzą „artyści”, artyści, koncerny medialne itd. – już widzę te tłumy w kinach czy w sklepach muzycznych ; )

    No ale poczekamy, zobaczymy.

    Pozdrawiam serdecznie!^^

    • Zbyt wiele pokus, by zawłaszczyć wolność, która panuje w Internecie i stanowi przeciwwagę dla medialnej propagandy. Przecież nikt z nas nie jest anonimowy.

      racja, ale moim zdaniem w zagarnianiu wolności pod dywan nie chodzi o satysfakcję. W filmach spod znaku Jamesa Bonda można spotkać bohaterów, którzy po prostu chcą opanować świat. Tacy ludzie pewnie istnieją w realu, ale w praktyce, każdy odpowiednio potężny człowiek szybko uczy się kalkulować. Kontrolowanie świata jest kosztowne i chyba, wbrew pozorom, mało opłacalne. Największy zysk widzę w bezpośredniej strefie „rażenia” ACTY, a więc w kontrolowaniu dystrybucji własności intelektualnej. Jeśli koncerny uporządkują ten kawałek swojej piwnicy, to nic więcej im do szczęścia nie będzie potrzebne…

      wątpię, czy z ACTA będzie taki pożytek, o którym marzą „artyści”, artyści, koncerny medialne itd. – już widzę te tłumy w kinach czy w sklepach muzycznych ; )

      ano, ja też tych tłumów nie widzę. Jeśli ACTA, PIPA i ustawy pokrewne okażą się zbyt skuteczne, to efektem uszczelnienia prawa będzie wzrost cen. Bo skoro nie ma potrzeby konkurować z piratami, to po co sprzedawać coś, do czego ma się wyłączne prawo za niewielkie pieniądze, skoro można ich łyknąć więcej? Dlatego ja optowałbym za szukaniem kompromisu. Nie jest sensowne zwalczanie piractwa za wszelką cenę, choćby dlatego, że wielu ludzi korzystających z dóbr pirackich nie jest i nie będzie skłonna za nie płacić z racji… zbędności. Prawda jest taka, że często coś jest ściągane z netu, bo jest dostępne. Jeśli nie będzie dostępne za darmo, ale w sklepie za konkretną kasę owszem, to wielu userów machnie ręką, bo aż tak im nie zależy.

      a do kin ściągnęłyby większe tłumy, gdyby pojawiły się w nich jakieś ciekawe filmy dla sensownego widza. To zabawne: hollywood tworzy teraz głównie dla nastolatków i dziwi się, że dwunastolatek woli sobie coś ściągnąć z netu niż zapłacić z kieszonkowego ;-). Ten target ma swoje prawa…

      Tak w ogóle, wszystkie te wady ACTY to coś, co mogłoby się nie pojawić, gdyby do piractwa podejść świadomie bez tego bata wiszącego nad głową. Gdybyśmy nie piratowali (my, jako społeczeństwo) na taką skalę, to czy podobne inicjatywy miałyby miejsce?

        • a propos swobodnej dyskusji – właśnie wyłowiłem ten koment ze spamu ;-). Miejmy nadzieję, że to tylko przypadek 😉

          przeczytałem ten tekst. Powiem Ci, że moim zdaniem są w nim luki. Rozbawił mnie fragment o Beethovenie – zdaniem autora artykułu, fakt że Ludwig komponował swoje dzieła bez osłony ze strony ACTA wystarczy aby uznać, że ACTA nie jest potrzebna ;-). Wątpię aby w dzienniku internatów nie zauważono, że dostęp do informacji uległ jednak pewnej zmianie od czasów dawnych kompozytorów. I będzie się nadal zmieniał. Złodziejstwo jest, było, będzie. Ale piętnaście lat temu, jak się chciało kupić piracki program lub muzę, trzeba było założyć buty, pójść na rynek, popatrzyć, popytać, szepnąć komuś słowo i przy odrobinie szczęścia udawało się nabyć felerny towar. Dzisiaj nie musisz zdejmować kapci, po prostu odpalasz kompa i wklepujesz w google to, czego potrzebujesz. Co będzie za trzy lata?

          Dodajmy jeszcze, że rosną koszty twórczości – Mozart potrzebował papieru nutowego, dzisiaj rynek muzyczny opiera się na skomplikowanym przemyśle, w którym powstanie każdego utworu wymaga pracy dziesiątek osób (na nasze, a więc klientów życzenie). W tym stwierdzeniu:

          twórczość zostanie mocniej poddana niszczycielskiej logice, która zdewastowała rynek kredytowy, rozdęła koszt służby zdrowia (spór o recepty i ubezpieczenia szpitali jest jednym z jej refleksów), zdegenerowała oświatę (śmieciowe wykształcenie Oburzonych wedle zasady „płacisz – masz”), hamuje rozwój wiedzy i nauki, poddając je kryterium szybkiej użyteczności.

          widzę przykład łatwej demagogii. I między innymi ze względu na taką logikę staram się spojrzeć na sprawę obiektywnie, aby swojego stanowiska nie przybliżać zbyt mocno do ludzi, którzy po prostu chcą nadal ściągać filmy za darmo i nie ponosić kary. Swoją drogą, zadałbym autorowi tego artykułu pytanie co udało mu się w życiu stworzyć: czy napisał książkę, skomponował muzykę, zrobił zdjęcie, nagrał film? Czy stworzył coś, co miał później szansę stracić, czy po prostu jest tylko konsumentem? Ty, jako fotograf, masz o tym większe pojęcie (o czym pisałem w komencie do Luizy), ale zauważ jak wielu ludzi zajmuje stanowisko bez logicznego powiązania z przedmiotem dyskusji. To trochę tak, jak dyskusja o aborcji, w której najwięcej do powiedzenia zawsze mają faceci a kobiety spychane są poza margines 😉

          Gdzieś w necie natknąłem się na taki komentarz:

          Antyspołecznej i prokorporacyjnej propagandy ciąg dalszy. Gdzie te palanty widzą złodziejstwo! Kto traci na darmowymściąganiu plików z internetu, no kto!Co innego portale w rodzaju durnego chomikujpl, które karzą płacić za swojeusługi.

          no! i wszystko jasne 😉

      • „Kontrolowanie świata jest kosztowne i chyba, wbrew pozorom, mało opłacalne.”

        „Gdybyśmy nie piratowali (my, jako społeczeństwo) na taką skalę, to czy podobne inicjatywy miałyby miejsce?”

        Kontrolowanie świata en bloc jest, oczywiście, niemożliwe, ale filtrowanie i utrudnianie dostępu do pewnych treści już tak. Nie wiem, jakie motywacje naprawdę kierowały pomysłodawcami – wątpię, by było to tylko dbanie o ochronę własności intelektualnej, bo mniej bądź bardziej odpowiednie „narzędzia” już istnieją – a że się ich nie wykorzystuje, to już inna bajka.
        Prowadzone są jakieś rzetelne badania nt. „piratowania” w Polsce?

        „Dlatego ja optowałbym za szukaniem kompromisu.”

        Tylko tego kompromisu zabrakło, niestety. W tym tkwi największy błąd twórców ACTA i to budzi największy sprzeciw. Jasne, że nikt z nas nie chciałby być okradanym z tego, co stworzył. Problem zaczyna się tam, gdzie „szczytne cele” statutowe stają się furtką do różnych machinacji. Tu tkwi niebezpieczeństwo. Im więcej ma się władzy, tym więcej osób chce się kontrolować, śledzić, inwigilować. Granica między ochroną własności intelektualnej w umowach typu ACTA (oczywiście mówię o ACTA odnośnie Internetu, bo nie tylko Sieci ma dotyczyć) a ścisłym filtrowaniem przekazywanych treści jest subtelna.

        Mówisz o targecie w USA, w Japonii jest przecież identycznie ; ) Większość popkulturowych wytworów skierowana jest głównie do tej grupy docelowej.

        • Tylko tego kompromisu zabrakło, niestety. W tym tkwi największy błąd twórców ACTA i to budzi największy sprzeciw. Jasne, że nikt z nas nie chciałby być okradanym z tego, co stworzył.

          pozwolę sobie raz jeszcze założyć tani garnitur advocatusa diaboli: chęci znalezienia kompromisu zabrakło także z drugiej strony. Wszystkim umyka fakt, że od dawna nie pojawiła się żadna sensowna oddolna inicjatywa antypiracka. I raczej nie ma co na nią liczyć. Dopiero teraz, może nastąpić pewien przełom w myśleniu (choć bardzo na to nie liczę). Jeśli ACTA upadnie to próżni nie wypełni żaden sensowniejszy akt prawny, po prostu wrócimy do starych zwyczajów i będziemy udawali, że nic się nie stało, aż nastanie ACTA II ;-).

          Prowadzone są jakieś rzetelne badania nt. „piratowania” w Polsce?

          nie wiem czy rzetelne, ale badania się trafiają ;-). Jest artykuł np. tutaj -> http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,94425,6543239,W_sieci_piratow___Raport_Gazety_Wyborczej.html

          w praktyce, nawet nie chce mi się szukać statystyk, bo wiem jak to wygląda w praktyce. Ludzie nie zdają sobie sprawy z ogromu piractwa i może dlatego bagatelizują problem. Przykład pierwszy z brzegu: blogi internetowe. Na jak wielu z nich do wpisów podpinane są zdjęcia „znalezione gdzieś w internecie”? Kiedyś, wrzucając jeszcze zdjęcia na różne galerie internetowe, czytywałem na forach wątki poświęcone tępieniu procederu. Ludzie pomagali sobie nawzajem odnajdując blogi na które trafiały zdjęcia z galerii i próbowali na różne sposoby je blokować. Pomijam fakt, że trzeba wielkiego szczęścia aby złapać kogoś za rękę, ale nawet po złapaniu różnie z tym bywało. Czasami blogerzy przepraszali i usuwali zdjęcia, czasami szli w zaparte. Firmy hostujące tematu unikały, zwlekały z odpowiedziami, olewały temat. Kolega Widmowy na pewno spotkał się z takim czymś, bowiem kradzież zdjęć z galerii (ale i blogów czy portfolio autorów) to rzecz tak nagminna, jak sprawdzanie wiadomości na Onet. I to tylko jeden przykład z miliona. Nie wiem czy jakaś statystyka to obejmuje, ale w tym przypadku jestem pewny, że problem jest faktem niezależnie od statystyk.

  3. Piractwo jest znacznie starsze niż Internet, sam pamiętam kasety kopiowane na jamnikach i programy nabywane z leżaka. Także pamiętam „amnestię” firmy z Redmond, przymykali oko na piractwo w biednym kraju by wreszcie zacząć czerpać zyski.
    Czy popieram piractwo? I tak i nie.
    W gwoli ścisłości, sam stworzyłem troszkę kodu, cyknąłem parę zdjęć i skreśliłem kilka słów. Czy będę tempo bronił swoich praw? Nie. Jeżeli jakiś student „buchnie” moją bibliotekę lub kawałek kodu, ktoś na blogu umieści moje zdjęcie lub tekst, to wolałbym, by pod tym była wzmianka o mnie jako twórcy. Jeżeli jej zabraknie, trudno, niczego mi nie ubędzie poza wątpliwym splendorem, za którym i tak nie gonię. Jednak gdyby ktoś „skasował” za moje „dzieło” jakieś pieniądze to będę walczył, bo dola mnie się należy jak psu buda.
    Reasumując, piractwo na własny użytek, bądź użytek niekomercyjny przełknę, dla kasy nie.
    Robiąc rachunek sumienia, muszę przyznać, że nigdy nie czerpałem zysku z tego co spiraciłem i nie zaliczyłem żadnego egzaminu metodą „kopiuj-wklej”, a moim marzeniem jest kolekcja mojej muzyki w winylu, a nie w mp3. Mam świadomość, że siedzę okrakiem na barykadzie.
    Jak patrzę na ACTA?
    Nie obchodzi mnie prawodawstwo innych państw, dopóki w nim nie przebywam, czy to osobiście czy też wirtualnie. Tak naprawdę mam świadomość, że polskie prawo jest bardzo restrykcyjne w kwestii praw autorskich, a to co jest słabością to sposób jego egzekwowania. Nie chodzi mi tu o organy ścigania lecz o „ślimacze” sądownictwo. ACTA tego nie zmienia, zwiększa jedynie uprawnienia w sektorze ścigania i to bardzo mocno. Przypomina to zwiększanie kalibru w polowaniu na kaczki pozostawiając celownik bez zmian – będą ranni. Czy ACTA przewiduje odszkodowania za pomyłki?
    Niestety politycy są jak żel, genialna zdolność do adaptacji w stosunku do powierzchni. Tyle, że powierzchnią są tematy wyciągnięte przez prasę. Dziś w Trójce wymądrzała się pani Kopacz, ekspert od medycyny, teraz także od praw autorskich, w RMF-ie pan Boni, następny biegły w tych zagadnieniach. Katastrofą jest to, że w imię obrony „dobrego imienia” Rządu nie są w stanie spojrzeć na sprawę z punktu dobrego dla „wszystkich” obywateli naszego kraju. Dziennikarze też nie „odrabiają pracy domowej” i ich pytania jedynie muskają prawdziwe zagadnienie.
    Co więc jest tym wspomnianym dobrem (?) – egzekwowanie istniejącego prawa, które jest wystarczające dla każdego twórcy i odtwórcy. Co jest słabością (?) – opieszałość.
    ACTA nie zmienia zdolności wykrywania piractwa, to na co wpływa to sposób jego zwalczania, nie określa też konsekwencji ewentualnych pomyłek. Ten akt narusza jedno z konstytucyjnych praw polskiego obywatela – Rozdział II Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej Art.42. punkt 3: „Każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu.”

    Dalszy komentarz jest zbędny.

    • no więc tak: zgadzam się z Tobą i nie zgadzam. Piszesz, że Tobie zwisa czy ktoś Ci buchnie coś co stworzyłeś, a w tym momencie osoba żyjąca z jakiejś formy twórczości może jedynie bezsilnie zaciskać pięści. Jestem trochę jak kosmita, moje przekonania odstają od tzw. norm a bierze się to stąd, że kiedyś narzuciłem sobie rozwiązanie „zero tolerancji” (ale uczciwie przyznam, że są tematy, których nie dotyczy, hehe). Czemu uważasz, że piractwo na własny użytek moze być tolerowane? Czy kradzież samochodu powinna być oceniana inaczej, kiedy kradnie go młody chłopak aby zaszpanować dziewczynie, a inaczej, kiedy włamu dokonuje stary rozbójnik? Czym jest własny użytek i co w nim jest takiego magicznego, że pozwala ludziom udawać, że nadal żyją w zgodzie z sumieniem? Mnie też zwisa czy ktoś ukradnie moje zdjęcie, ale – po pierwsze – nikt ich nie chce ukraść, bo są jakie są ;-), po drugie – nie żyję z tego. Naruszenie moich praw autorskich nie zmniejsza w żaden sposób puli, z której mogę czerpać środki na swoje utrzymanie. Ale to nie o pieniądze chodzi, raczej o abstrakcyjne myślenie – bo nagle czarne staje się białe, a przynajmniej szare. Pachnie to podwójnymi standardami. Aby nie było: dyskutuję z tezą, nie ruszam personalnie, więc proszę się nie obrażać, gdyby moje słowa były cokolwiek… dotkliwe ;-).

      Poza tym – poza ACTĄ, poza słuchaniem mp3 z netu – piractwo jest o tyle szkodliwe, że niszczy nas niczym bomba atomowa. Piszesz o zaliczaniu metodą kopiuj i wklej. Pamiętam na studiach, że wielu moich znajomych absolutnie nie rozumiało co złego jest w plagiatowaniu. Złe stawało się ono wtedy, kiedy ktoś się dawał złapać. Filozofia życia: dozwolone jest wszystko, co ujdzie na sucho. Tacy ludzie zostają później profesorami, politykami, menedżerami. Kradną prace swoich studentów, pracowników, asystentów. I wszyscy udajemy, że jest ok, że to tylko taki drobny smaczek. Tyle, że kręcimy się w kółko, bo wytwarzając coraz bardziej wyrafinowane usprawiedliwienia nie idziemy do przodu, a jedynie obijamy sobie dupy blachą.

      zgadzam się w pełni z resztą wywodu. ACTA to szajs, a stosunek naszego rządu do całej sprawy jest po prostu masakryczny. Dzisiaj słyszałem Tuska, który przekonywał, że ACTA nie ma znaczenia, że liczy się prawo wewnętrzne. Po części ma rację, ale tutaj chodzi o pierwszy krok w jakimś kierunku, kolejne będą łatwiejsze. ACTA przejdzie, sytuacja się unormuje, przycichnie, dziesięć lat i piętnaście drobnych ustaw później będziemy mieli wokół siebie kraty i nawet nie spostrzeżemy kiedy to się stało.

      świetna uwaga z kalibrem i celownikiem – to mankament tyczący nie tylko ACTY ale i ogólnie naszego prawodawstwa. Na prywatny użytek nazywam to syndromem TIRa – bo wystarczy głośny wypadek TIRa – jeden, pojedynczy – aby powołać do życia instytucję zatrudniającą 50 tysięcy ludzi. Kolejny wypadek – kolejna instytucja. A wszystko po to, aby udawać, że coś jest robione. Tymczasem mnożone są koszty i ofiary, efektów brak.

      • Po pierwsze czy piractwo to naruszenie praw autorskich?
        Jeżeli wydrukujesz sobie obraz Rembrandta to nie jest naruszenie praw autorskich, jeżeli wydrukujesz sobie moje zdjęcie i powiesisz na ścianie swojego salonu to też nie jest naruszenie praw autorskich. Jeżeli umieścisz je na wystawie to wtedy jest naruszenie praw autorskich, kiedy się podpiszesz pod nim, to jest naruszenie praw autorskich etc.
        Według ustawy o prawach autorskich (mówię o prawie polskim – dość restrykcyjnym) dzieło jest chronione prawem już wtedy gdy zostanie chodź raz publicznie odtworzone. Czyli prawa autorskie działają natychmiast w momencie publikacji choćby odbiorca byłby jeden. Więc gdy zagładzasz na mojego bloga, widzisz zdjęcie i jesteś pierwszy, to i tak jest ono chronione przez prawo. Ponieważ przeglądarki zapisują historię jednocześnie stajesz się piratem? A gdy włączysz swój komputer bez dostępu do sieci i włączysz przeglądarkę oglądając historię i zobaczysz te zdjęcie to jesteś piratem? A gdy zapiszesz te zdjęcie na dysku i obejrzysz je to jesteś piratem? A gdy je wydrukujesz to jesteś piratem? A gdy powiesisz je na ścianie to jesteś piratem?
        Jeżeli stworzysz kopię stratną to nie jesteś piratem, jeżeli nie czerpiesz zysków to nie jesteś piratem (zaliczenie na uczelni to jest zysk), jeżeli wskażesz źródło w pracy to nie jesteś piratem.
        Jest bardzo subtelna granica pomiędzy tym co jest naruszeniem praw autorskich, a hasłem piractwo. To co wpajają nam do głowy koncerny medialne jest katastrofą dla ludzkości. Pomyśl chwilę, ktoś ma prawa do programu „hello world”, a inny do „abecadła”. Rozwój ludzki jest ewolucją i stąd potrzebujemy poprzednich dzieł by ewoluować. Gdy robiłem swoją pracę dyplomową kod mojego programu udostępniłem koledze, który na podstawie tego stworzył swój program. Gdy tworzyłem dokumentację wzorowałem się na doświadczeniach innych i moje doświadczenia przekazałem innym. Nie kopiowałem, czytałem, myślałem, analizowałem i pisałem. Bez dostępu do obcych dzieł moja praca była by znacznie słabsza. Nie bronię ludzi praktykujących Ctrl-C, Ctrl-V, to odmienna bajka. Chcę pokazać wyłącznie, że dostęp do dzieła nie jest piractwem, a w dobie cyfrowej dostęp wiąże się z kopią na dysku lub linkiem na stronie. To co odróżnia piractwo to pobudki jakimi się kierujemy. Tak jak człowiek wchodzący do sklepu – wszedł żwawo czy wtargnął? Gdy okazał się złodziejem powiemy, że wtargnął, gdy nie to wybierzemy ten drugi zwrot.
        Niestety koncerny i wyżej wspomniane akty sprowadziły dyskusję odnośnie praw autorskich na poziom „czy kopiowanie mp3 to piractwo?”. Prawa autorskie to nie tylko muzyka, to obrazy statyczne i ruchome, to też zdjęcia, słowa i kompilacje ich. Czy wyobrażasz sobie świat bez cytatów bez odnośników: „być albo nie być”, „spieprzaj dziadu” itp.? Bez miliardów kopii Monalizy? Bez piania „We are the champions”?
        Chciwość pewnych ludzi nałożyła dziwaczne podatki na nośniki, skanery, kopiarki i aparaty w imieniu rekompensaty za straty jakie mogą spowodować. Za chwilę nałożą je na słuchawki, głośniki, odtwarzacze, papier, folię i okulary.
        W tym wszystkim trzeba odrobinę rozsądku, a nie rozpatrywania „czarno-białego”.

        • rozpisałeś się, bardzo fajnie 😉

          rozmawiamy o dwóch tematach i chyba niesłusznie próbujemy je łączyć. Jeden temat to są prawa autorskie rozumiane z perspektywy etyki, drugim tematem natomiast są koncerny medialne i ich podejście do tematu. Wbrew pozorom to nie to samo: ja – jak już zauważyłeś – bardzo ostro obstaję przy konkretnym podchodzeniu do praw autorskich, natomiast nie jestem i nie spodziewam się zostać agentem koncernów. Mało tego – wspomniałem o tym w tym wątku – doceniam rolę piractwa w… obniżaniu cen. Jestem głęboko przekonany, że gdyby nie dostępność piractwa wielcy właściciele praw autorskich (są nimi koncerny – nie artyści) nie kiwnęłyby palcem, aby szukać stosunkowo tanich rozwiązań dystrybucji dóbr niematerialnych. Dzisiaj utwór muzyczny można kupić za grosze i nie uwierzę, że kogoś kto ma komputer za kilka tysięcy i miesięcznie płaci sto czy dwieście zeta za dostęp szerokopasmowy do netu nie stać, aby wydać parę złoty na legale. Dla koncernów jest to kwestia kasy, której ciągle im za mało, ale dla wielu userów wcale nie chodzi o kasę. Ludzie piratują bo mogą, bo mają ochotę. Ale ja się im nie dziwię, bo nie takie rzeczy widziałem. Kiedy chodziłem do liceum zdarzało mi się obserwować moich kumpli – dobrze ustawionych, z bogatych rodzin – kradnących w sklepach. Czemu? Bo ekspedientka nie patrzyła, bo to fajne, bo cool. Dzisiaj ci sami ludzie w dyskusjach o własności intelektualnej zasłaniają się demokracją, wolnością, wyzyskiem korporacji.

          Piszesz, że jeśli wydrukuję sobie Twoje zdjęcie to nie jest to naruszenie praw autorskich? Skąd ta pewność? Jeśli udzielisz mi zgody, to owszem, działam zgodnie z prawem. Ale jeśli pobieram plik bez Twojej wiedzy i robię z nim coś bez Twojej wiedzy, to już łamię prawo. Wejdźmy sobie na jakąś galerię internetową, np. onephoto. Pod zdjęciami wyświetla się tekst „Zgodnie z przepisami USTAWY z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych wszelkie prawa do tej fotografii są własnością jej autora. Kopiowanie i rozpowszechnianie jej w jakiejkolwiek formie jest zabronione.”

          historia zapisana przez przeglądarki to osobny temat, bardzo ciekawy nawiasem mówiąc. I nieuregulowany – w tym przypadku prawo nie nadąża za rzeczywistością i „fizyką”. W tym przypadku pojawia się pojęcie intencji i choć go nie lubię, to jednak zdaje się być nie do obejścia. Przyznam, że nie potrafię ugryźć tego problemu, ale w gruncie rzeczy jest on drugorzędny, bowiem ani mnie, ani Ciebie nikt nie oskarża o piractwo ze względu na korzystanie z przeglądarek. Szukając takich ekstremów nie powinniśmy zamiatać pod dywan rzeczywistych problemów. Bo piractwo jest rzeczywistym problemem i wcale nie trzeba w tym temacie uwzględniać kwestii przeglądarkowych. Raczej nie sądzę, by jakikolwiek pirat świata piratował poprzez grzebanie w plikach tymczasowych… to jednak działa inaczej.

          to o czym piszesz odnośnie „dzielenia sie wiedzą” również nie ma wiele wspólnego z kwestią piractwa. Znowu szukasz ekstremów. Idąc tym tropem na uczelniach nie powinno być w ogóle książek, bo a nusz ktoś zapamięta wiedzę w nich zawartą, co jest naruszeniem praw autorskich. Bzdura. To nie o to chodzi. Możesz się podzielić z kumplem linijkami kodu, tak jak informatycy dzielą się i wspierają na specforach i blogach – to nie jest piractwo. Ale kiedy tworzysz program, który komuś jest potrzebny, ale nie ma ochoty za niego zapłacić i ściąga go sobie z drugiego obiegu, to już owszem, to jest piractwo. Nie zawsze z piractwem wiążą się pieniądze. Jeśli umieścisz plik na torrencie, to ile na tym zarobisz? Wrzucasz muzykę na chomika i robisz to gratis. Ktoś inny za darmo to ściąga i nikt nie odnosi korzyści finansowej, więc wedle pewnej logiki nie jest to już piractwo.

          Postęp wymaga dostępu do poprzednich dzieł, ale czy dostęp ten polega na ściąganiu z torrentów tych dzieł? Jeśli jesteś reżyserem lub chcesz dopiero zdać do szkoły filmowej to czy zyskujesz w ten sposób argument do pobierania za darmo czyichś zasobów. Zwłaszcza, że o ile Ty się godzisz, by Twoje zdjęcia czy kody były udostępnione komukolwiek za darmo, to przecież producent filmu czy muzyki nigdy takiej zgody nie wyraził. Możesz go przez to znielubić, nazwać go głupim „ch”, ale jednemu nie zaprzeczysz: robisz to wbrew jego woli. Wbrew precyzyjnie wyrażonej woli. Tu nie ma niedopatrzenia, prawda?

          Powiem tak: gdyby każdy z nas ściągnął sobie w życiu dwa – trzy filmy, dziesięć – piętnaście ścieżek muzycznych i z pięć programów czy osiem gier, to problem byłby głównie natury etycznej. Bo mając w domu 100 płyt audio CD (kupionych w sklepie i z hologramami), 50 filmów DVD i tyle gier i programów, dokonuję przestępstwa, ale w skali globalnej jest ono nieistotne. Przyznaj sam: czy osoby które znasz, a które „dzielą się” wiedzą poprzez zasysanie filmów, muzyki czy zdjęć jak często ograniczają się do kilku sztuk? Ktoś, kto raz w życiu ukradnie zapałki nie jest złodziejem, bo prawo do słabości ma każdy, ale nie oszukujmy się: bronimy ludzi, którzy tygodniowo ciągną po kilkadziesiąt plików i którzy w swoich domach mają po kilka „ulubionych” oryginałów, za które ostatecznie zgodzili się uczciwie zapłacić. Moi znajomi – powtarzam: ludzie dobrze sytuowani i nigdy nie skłonni do oszczędzania – pukają się w głowę widząc moją kolekcję oryginałów. Zresztą, nie robi na nich wrażenia, bo na dyskach mają pewnie stukrotność tego. Na wypadek, gdyby czytała to policja (hehe) pozwolę sobie dodać, że tak naprawdę nikogo takiego nie znam, o niczym takim nie słyszałem i jedynie sobie fantazjuję, bo taki już ze mnie erotoman gawędziarz 😉

          Nie wyobrażam sobie świata, w którym kilka koncenrów będzie decydowało o tym co jest legalne a co nie. Zresztą, ja już się parokrotnie oburzałem z tytułu głupich praw chroniących własność intelektualną. Pisałem o tym: kupując CD stajesz się licencjobiorcą zawartości płyty. To jakaś piramidalna bzdura, bo nie jestem w stanie nawet zrobić sobie kopii czegoś, za co dałem np. 100 zł. To jest złe i z tym trzeba walczyć. Ale nie na zasadzie wszystko albo nic. Nie na zasadzie szukania usprawiedliwień dla piractwa, bo to odnosi skutek przeciwny do zamierzonego. Nie chcę się czuć wciśnięty na siłę w rolę obrońcy ACTY (nie bronię jej i nigdy tego nie robiłem) ani piratów. Chciałbym, abyśmy mogli znaleźć środek, kompromis i bronić go bez względu na straty… A przede wszystkim uważam za konieczne, abyśmy niezależnie od naszych wewnętrznych przekonań, wpajali naszym dzieciom, że nie jest dobre szukanie usprawiedliwień (bo na to i tak wpadną same), ale aby starały się być maksymalnie uczciwie. A dzisiaj co mamy? Rodziców, którzy potrafią w sklepie powiedzieć pociechom „no co ty? 50 zł za film? Pójdziemy na targ, kupię ci za 5 zł”.

          Aha – mam nadzieję, że nie stworzyłem mylnego wrażenia, jakobym był kryształowo uczciwym człowiekiem. Nie jestem i niestety nie byłem nigdy, mam swoje za uszami. Ale im bardziej się starzeję (zaraz stuknie mi 30tka) tym bardziej jestem rozczarowany tą szarą breją która nas otacza… Ciągle czekamy aż ktoś inny zacznie być uczciwy, a dopóki to nie nastąpi, tłumaczymy że nie ma potrzeby abyśmy my byli tymi pierwszymi. Może to trochę zbyt poważne słowa, ale z drugiej strony, ten wiek będzie wiekiem praw niematerialnych. Własność fizyczna za chwilę zejdzie na drugi plan. To się już dzieje. A my ciągle nie wiemy co z tym zrobić, jak się ustawić…

          • Kiedyś też stawiałem sprawy ostro, dziś dostrzegam oprócz czerni i bieli inne odcienie szarości. W sumie to nie chodzi o to by tłumaczyć czyjeś występki, niech każdy broni się sam. Ja tylko staram się zauważyć, że są różne formy piractwa i różne pobudki nimi powodują. To sprawia, że wrzucanie wszystkich piratów do jednego kotła nie jest dobrym pomysłem.
            W sumie to trochę odeszliśmy od głównego tematu, którym jest ACTA. W tej materii pragnę zauważyć jeszcze raz, że prawo w naszym kraju wystarczająco dobrze chroni twórców, gorzej jest z egzekucją prawa. Zaostrzenie przepisów nastąpiło na wniosek twórców, te przepisy miały ukrócić proceder piractwa. Tak się nie stało – dlaczego? Wielu karnistów powtarza jak mantrę „nie surowość kary lecz nieuchronność powoduje większe przestrzeganie prawa”. Niestety zwolennicy traktatu nie potrafią dostrzec zagrożeń jakie on niesie. Zablokowanie serwera z pirackimi treściami przed orzeczeniem sądu może skrzywdzić ludzi nieodpowiedzialnych za ten proceder. Usługi hostingowe to nie marginalne przypadki w Internecie, jest ich mnóstwo. Z drugiej strony jest to przerzucenie odpowiedzialności na usługodawcę. Idąc tym tropem powinniśmy zamykać koncerny samochodowe za wypadki jakie robią kierowcy w ich produktach. Jeżeli ktoś przemyci bombę do samolotu należało by zamknąć fabrykę plecaków do wyjaśnienia sprawy. Pójdźmy głębiej tym tropem, należy aresztować zarząd firmy z Redmond jeżeli pirat wykorzystał ich system 😉 albo umieścił na ich serwerze mp3. Tylko niezawisłe sądy mogą nas uchronić przed tym szatańskim zamiarem.
            Koncerny stojące za tym traktatem cechują się skostniałą polityką konsumencką. Producenci oprogramowania od dawna przymykają oko na piractwo użytkowników domowych, wszak dobrze wiedzą, że przyzwyczajenie staje się ich atutem. Inaczej już zapatrują się na tą grupę piratów producenci gier. Istnieją też firmy, wykorzystujące model FreeToHomeUse lub FreeToUse i robią na tym dobry biznes. Tym którym najbardziej zależy na ACTA nie zmienili swojego modelu od dekad. Zasłaniają się piractwem by wyłudzać kolejną kasę nakładając opłaty na nośniki itd. Niestety płacimy haracz solidarnie niezależnie od przeznaczenia płyt czy też wcześniej taśm. Kłopotem dla nich stało się mp3 i dobrodziejstwo Internetu, nośniki stały się zbędne. O ich uporze świadczy opór jaki wykazali przeciwko sklepowi iTunes gdzie chciano oferować muzykę LEGALNIE. Czemu? O model biznesu chodzi. Nie zagłębiając się w jakość materiału, to niech oceniają odbiorcy i krytycy. Dla wydawcy liczy się bilans wydatków i wpływów, od lat bronili ceny albumu głosząc jaki to jest koszt wytworzenia itp. itd. Jednocześnie serwowali odgrzewane kotlety, dwa nowe utwory i reszta to remiksy z poprzedniej płyty, ba czasem utwory nie były nawet remiksowane. Sklepy sprzedające pojedyncze utwory ten model niszczą bo nie kupisz odgrzanego kotleta nawet za parę centów. Stąd wojna przeciw standardowi mp3 i batalia o DRM. Internet to zło i tego będą się trzymać.
            Właśnie w Nowej Zelandii zatrzymano człowieka, który stworzył jakiś serwer do wymiany plików, czemu nie zatrzymają wytwórców broni lub naboi?
            W tym wszystkim chodzi wyłącznie o kasę, a politycy zamiast bronić praw ludzi, którzy ich wybrali, a jeżeli nie wybrali to przynajmniej utrzymują płacąc podatki, chronią interesu wąskiej grupy z której większość nawet niema pojęcia gdzie leży Polska.
            Swoją drogą protestujący nogami czy też bitami nie mają zbytnio pomysłu jak pokazać rządowi niezadowolenie nie siejąc zniszczeń i zamętu. Pomysłów nie będę podsuwał ale jest wiele haseł, które gdyby się znalazły na transparentach, bardziej by zabolały rządzących niż zablokowane serwery lub wulgaryzmy. Ale do tego trzeba pogonić synapsy do wzmożonego ruchu.

          • no tak, ale zauważ, że ja generalnie koncernów nie bronię. Mało tego, powtarzam że właściwie błędem jest sprowadzenie dyskusji do nich, jako głównych podmiotów prawa. Tak samo – tu się z Tobą zgodzę – błędem jest wrzucenie wszystkich „piratów” do jednego worka.

            Ja się boję jednego: że pod pozorem walki ze złymi koncernami (które faktycznie są skostniałe, chciwe i nieruchawe oraz ogólnie rzecz biorąc niekonkurencyjne) będziemy nieśli na flagach ideały bliskie złodziejom. Myślę, że zgodzisz się ze mną co do jednego: do dyskusji wplątał się półświatek, który nagle się ośmielił i któremu wpadło do głowy, że jest jakimś gwarantem wolności. Nie chcę mieć za rok czy dwa moralnej czkawki, że sprzymierzyłem się z cwaniakami. A co się wokół dzieje? Poczytaj sobie komentarze na forach – ludzie już niemal wprost przyznają się do piratowania, teksty typu „ściągam setki filmów z sieci i nikomu nic do tego” stają się codziennością, a ludzie którzy je piszą są z siebie dumni. Koncerny wmanewrowały nas w ACTĘ a etatowi rewolucjoniści, a więc ludzie, którzy sprzciwiają się wszystkiemu, zawsze i wszędzie, próbują nas wmanewrować w pozycję nie tyle romantycznych rebeliantów ile właśnie sojuszników piratów. Teksty takie jak moje, w których następuje próba wyśrodkowania stanowiska są olewane lub krytykowane (nie piję do Ciebie ani do innych dyskutantów na tym blogu, bowiem doczekałem się naprawdę konstruktywnej dyskusji i jestem z tego powodu autentycznie zadowolony) natomiast artykuły o wymowie „na barykady, na pohybel koncernom, wolny dostęp do filmów i muzy dla wszystkich!” cieszą się popularnością, jakby były arcydziełami internetowego dziennikarstwa. Tak wyglądają wybory ludzi. Piszesz o szarości, ale moim zdaniem jesteśmy bardzo nielicznymi ludźmi, których szarość naprawdę interesuje (bo wbrew pozorom nie stawiam na biel – ona jest nieosiągalna), natomiast ludzkie masy chcą czerni. Za darmo, dużo, natychmiast. Tak jak pisałem, chciwość jest po obu stronach a my, próbując dyskutować z poszanowaniem logiki, niechcący dostarczamy amunicji któremuś z biegunów…

            EDIT: zapomniałem o jednym. Piszesz o programach Free2Use, ja z kolei dorzuciłbym jeszcze abandonware, który w swoim czasie robił furorę nim producenci spostrzegli, że jednak nie opłaca się im ta forma dystrybucji. Gryps polega jednak na tym, że nie możemy wrzucić do jednego worka sytuacji, w których wytwórca celowo, z własnej woli, w imię swoich ideałów lub w ramach własnej strategii marketingowej udostępnia coś za darmo i prosi „bierzcie i korzystajcie z tego wszyscy” i przypadków, w których dysponent praw autorskich jasno stwierdza, że ma jako jedyny prawa do sprzedaży i nie godzi się na „darmowe rozpowszechnianie”. To trochę tak, jakbym się włamał do czyjegoś domu i nakryty na gorącym uczynku tłumaczył się, że w Australii Aborygeni nie mają prawa własności, a poza tym wielu ludzi i tak rozdaje swoje dobra materialne, więc jestem usprawiedliwiony ;-).

          • Za obecne zamieszanie, w mojej skromnej ocenie, odpowiedzialni są politycy. Idealnie wtapiają się w sytuację jaką dziś opisała Wiki Leaks. Parę dni temu w radiu dziennikarz na słowa polityka (niestety nie jestem pewien kto to był więc nazwiska nie podam) twierdzącego, że środowisko osób protestujących miało czas na dyskusję w sprawie ACTA, zadał pytanie czy odbywały się w tej sprawie konsultacje społeczne. jakież było moje zdziwienie gdy usłyszałem dalszą część wypowiedzi potwierdzającą konsultacje z przedstawicielami twórców i brak czasu na takowe z środowiskiem użytkowników Internetu. Minister spraw zagranicznych też się nie popisał, a twierdzenie, że po sygnowaniu traktatu wniesie się do niego poprawki jest tak samo głupie jak myślenie o renegocjowaniu wysokości odsetek po podpisaniu umowy z bankiem. Z drugiej strony barykady znaleźli się ludzie postulujący na transparentach równie idiotyczne stwierdzenia. Nie mam nic do protestów ale sianie zniszczenia w ramach niezadowolenia jest objawem prymitywizmu. W ogólnym chaosie opluwania, wyzywania i wykrzykiwania bzdurnych argumentów zaginęła rzeczowa dyskusja. Wszelkiej maści politycy lecą do mikrofonu jak ćmy do lampy by powiedzieć parę słów, które często są mało sensowne i mijają się z rzeczywistością.
            Traktat międzynarodowy jest potrzebny i leży w naszym interesie niestety nie w tym kształcie. Traktat powinien zapewniać ochronę wartości intelektualnych poza granicami kraju powstania ale nie powinien narzucać formy, a szczególnie takiej, która podważa istnienie praw konstytucyjnych. Protestujący nie podejmują prób dyskusji o formie traktatu, ich interesuje jego całkowite odrzucenie. Ich krótkowzroczność nie pozwala im dostrzec, że traktat uchroni nas przed podróbkami ze wschodu. Nasi producenci będą też mogli łatwiej dochodzić odszkodowań i rekompensat, a nabywcy będą mieli większą pewność, że zakupiony produkt jest tym za co zapłacili. ACTA to więcej niż Internet i wystarczyło zażądać usunięcia przepisów dotyczących możliwości karania bez wyroku sądu.

            Ale wtedy nie byłoby pyskówki…

          • powoli się uspokajam (i wypalam). Myślę, że należałoby chwilę odczekać i spojrzeć na to wszystko z dystansu, odświeżyć umysł i poszukać podejścia do jądra problemu z innej strony. Tak jak piszesz: rzeczowa dyskusja zaginęła w akcji, druga ofiara po prawdzie 😉

            jak rozwiązać tą łamigłówkę? Skąd wziąć ludzi do rzeczowej dyskusji i jak przymusić polityków do sensownego działania, skoro w tym całym chaosie oni będą wybierali to, co im pasuje. Jestem więcej niż pewny, że w dyskusji będą rzucane hasła o „rewolucji piratów” – dzięki chwilowemu rozluźnieniu obyczajów kwestia wolności uzyska od razu czarne otagowanie, czemu jednak wszyscy jesteśmy winni, nie kontrolując dyskusji i pozwalając na eksplozję animalistycznej nienawiści. Najgorsze że i wielcy animatorzy sceny politycznej czy społecznej poszli w ekstrema. Kto więc ma prowadzić nas do bezpiecznej przystani?

            słusznie piszesz o tym, że i my jesteśmy zagrożeni falsyfikatami. I dobrze wskazujesz na łatwy środek do „uwolnienia” ACTY z błota. Tyle, że ten środek nie przejdzie. Niestety.

            a tak w ogóle… ciekaw jestem ile z dyskutujących osób przeczytało ACTĘ. Jak myślisz? 😉 Ja nie przeczytałem, hehe ;-D

          • Heh :))))
            Trafiłeś w samo sedno :)))
            Do protestowania nie jest potrzebna znajomość treści, do popierania też. Dysputa 40 mln ludzi i mało kto zna treść traktatu….
            przywłaszczę sobie teraz słowa mojego dozgonnego przyjaciela:
            „żal kropka pl”

          • nie wiem jak Ty, ale ja już boję się zajrzeć do lodówki. A nuż w niej również będzie ACTA? 😉

            chyba wyczerpałem się tematycznie… może dobrze, bo robiło się niebezpiecznie ;-). Tak czy siak, dzięki za dyskusję, było gorąco ale i treściwie, a przede wszystkim kulturnie 😉

  4. R, mylisz się co do jednego – jeśli wydrukujesz sobie czyjeś zdjęcie/pracę/obraz w świetle prawa chronione prawem autorskim (dzieła Rembrandta takie nie są 🙂 i powiesisz na ścianie pokoju, to owszem, nie będzie to łamanie praw autorskich. Ale jeśli ktoś prócz Ciebie ten wydrukowany obraz czy zdjęcie zobaczy, to sprawa się komplikuje. Zwłaszcza gdy dodatkowo czerpiesz z tego jakieś korzyści materialne.
    ACTA nie zmieni niczego w zakresie piractwa – zamkną jedne strony, będą się otwierać inne, a piraci (w sumie rzeczy każdy internauta jest w pewnym sensie piratem) i tak znajdą sposób na ściąganie plików multimedialnych czy innych, łamiąc przy tym tą absurdalną umowę. Żeby ACTA miało jakiekolwiek znaczenie i funkcjonowało poprawnie – trzeba byłoby kontrolować cały Internet – ciekawe jestem skąd taka przykładowo Polska będzie miała na to środki finansowe. Zamiast ACTA wystarczyłoby dobrać się do tyłka wytwórniom płytowym czy filmowym, które czerpią nawet i do 70% zysków z całego „dzieła” – czy to płyty, klipu czy filmu.

    • komentarz wyciągnięty ze spamu… czyżby ACTA już działała? 😉
      śmieję się oczywiście 😉
      a propos ACTA, przeczytałem ciekawy komentarz specjalisty, z którego wynika, że ACTA w gruncie rzeczy kumuluje ileś już istniejących przepisów w jednej ustawie i nie wprowadza nic nowego sensu stricto. Zaraz wkleję linka do tekstu.

  5. Owszem, ale w gruncie rzeczy te zunifikowane przepisy nie mają przełożenia na prawo polskie, które )o dziwo!) w kwestii ochrony praw autorskich i walki z piractwem jest bardziej konkretne i dokładne niż przepisy, które wprowadzi ACTA:). Teraz ciekawy jest przypadek pewnego Brytyjczyka, który nigdy nie był w Stanach, a zostanie poddany ekstradycji, bo złamał prawo obowiązujące w USA (i które w sporej części zostało zaakceptowane przez GB w umowie międzynarodowej). Nie wiem czy akurat przepisy ACTA pozwalają na podobne sytuacje, ale po podpisaniu i ratyfikowaniu umowy nic nie będzie stało na przeszkodzie, aby podpisywać kolejne aneksy czy kolejne umowy, które już będą na takie coś pozwalały. Kwestia czasu, bo skoro Polska raz się ugięła to czemu ma tego nie zrobić ponownie 🙂

    • terroryzm prawny jest poważnym problemem – jest to efekt skakania w ekstrema. Z jednej strony są siły, które walczą o wszystko, z drugiej takie, które nie chcą dać nic. Gdyby uśrednić stanowisko kompromis byłby bardziej opłacalny i prawdopodobny.

      aneksy i kolejne umowy mogą iść w dwie strony; może być gorzej ale i lepiej, wszystko zależy od nas i naszego rządu 😉

      • Czyli znowu Arystoteles się kłania z jego „Teorią złotego środka”, może trzeba kiedyś o tym napisać 😉

        • środek pasuje wszędzie, ale częstszą taktyką jest jednak motyw dwóch pięści 😉
          kompromisy są zawsze dobre, szkoda że tak rzadko się na nie godzimy…

  6. Tylko że nasz rząd (miłościwie nam panujące PO-PSL i równie miłościwie nam kiedyś panujące PiS-LPR-Samoobrona) robią wszystko, żeby bez użycia wazeliny czy innych środków na stałe zadomowić się w tej części Ameryki, do której nie dociera słońce. Najpierw afera z ACTA, teraz trochę szumu w mediach o wizy (które i tak nie zostaną wprowadzone z prostego powodu – Polska nie robi nic, aby dostosować się do amerykańskich wymogów w tej kwestii).

    • eh… temat wiz. Zawsze mnie przerastały wizy. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, czemu polityka USA to obrona strategiczna, partnerstwo strategiczne, handel strategiczny itd, a Polska polityka zagraniczna to kwestia wiz dla studentów. Może racją stanu naszego państwa jest np. zapewnienie jakichś naklejek dla polskich turystów? Owszem, wizy są ważne dla pewnej grupy ludzi ale udawanie, że najważniejszym celem Polskiej polityki wobec USA jest regulacja ruchu wizowego zakrawa na kpinę. Temat zastępczy po prostu…

  7. Nie wiem czy dobrze rozumiem. Na dostawcach internetu spocznie obowiązek czuwania nad prawym zachowaniem swoich klientów? Dostawcy takowi, aby sprostać zadaniu będą musieli zainwestować w nowe technologie śledcze. Zainwestują, ale nie poniosą straty. Podniosa opłaty swoim klientom.
    Nie dość, że nie będziemy nic mogli, to jeszcze za to zapłacimy, 😉

    • no właśnie: tak jakby policja odpowiedzialność za kierowców przerzuciła np. na mieszkańców domów przy drogach albo – żeby być bardziej w temacie – producentów znaków. Na szczęście jest jeszcze prawo krajowe: jeśli rząd nie pójdzie na łatwiznę i nie wdroży prawa tylko dlatego, że ktoś tam tego oczekuje, to taki absurd nam nie zagrozi…

Dodaj komentarz