
Kiedyś musiało to nastąpić: osiągnęliśmy punkt przełamania. Zbyt dużo nowej literatury, zbyt dużo ukochanego science fiction, które z pewnego dystansu przestaje być aż tak ukochane. Odgrażaliśmy się (po cichu, pokątnie), że wyłamiemy się z mainstreamu i zanurkujemy w końcu w oceanie szeroko rozumianej klasyki. I oto, stało się. Wakacyjne postanowienie: książki do recenzji zostają w domu, na wyjazd jadą „te inne”. Postanowienie numer dwa: „ta inna” powinna być tytułem możliwie anonimowym, a zarazem sprokurowanym przez twórcę zdecydowanie nieanonimowego. Postanowienie numer trzy: mimo wszystko, byłoby jednak dobrze, gdyby „ta inna” przynależała do któregoś z ukochanych naszych gatunków, a więc science fiction lub kryminału. Na tym warunków koniec. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dodawałby kolejnych, skoro i te są potencjalnie nie do spełnienia.
A jednak…
Przez zupełny i niezawiniony przypadek, nasze oczy spoczęły na powieści, która łączy w sobie kilka światów. Na początek postać samego autora, Stanisława Lema, która kojarzyć się musi (i faktycznie tak czyni) z literaturą science fiction. Następnie tytuł i treść książki – Śledztwo – sprowadzające nas do strefy kryminałów, w której de facto pozostaniemy w trakcie lektury. I wreszcie rok wydania dzieła – 1959, podkreślający wspaniałą archiwalność pozycji. Potencjalny kryminał będący zarazem mało znanym („nieodkrytym”) dziełem klasycznego twórcy. Czego chcieć więcej? Odrobiny czasu na lekturę, a tego wszak na wakacjach nie brakuje, prawda? Zobaczmy zatem co w Śledztwie piszczy. Czytaj dalej →
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…