„Incepcja” – recenzja filmowa

Dzisiaj prezentujemy recenzję filmuIncepcja„. Było o nim głośno, naszym zdaniem… zbyt głośno. Czemu? Po szczegóły odsyłamy do tekstu… Tak jak poprzednio, recenzja jest podwójna, jest zapisem naszej dyskusji na temat filmu.

Zapraszamy do lektury.

I.: „Incepcja” – amerykański film w reżyserii Christophera Nolana – zdobył cztery Oscary (za zdjęcia, dźwięk, montaż dźwięku i, oczywiście, efekty specjalne). Niby dużo, ale spodziewano się więcej. W kluczowych kategoriach „Incepcja” rozłożona została na łopatki przez „Jak zostać królem”. I dobrze! Wbrew licznym zachwytom… nie był to najlepszy film, jaki widziałam, ani nawet z najlepszymi efektami specjalnymi (choć te może już mi się po prostu opatrzyły?!). Nie był to także w moim odczuciu najlepszy film Nolana (zdecydowanie bardziej wolę „Memento”) i szczerze wątpię, by chciało mi się po raz kolejny poświęcić dwie i pół godziny czasu na jego ponowne obejrzenie. Nie twierdzę, że to jest zły film… co to, to nie! Może za dużo słyszałam „ochów” i „achów”, by ocenić go w pełni obiektywnie? A może zapowiedź filmu, zgrabnie skonstruowana, sugerowała coś… większego, lepszego, z większym rozmachem, bardziej skomplikowanego? Tym, co najbardziej mnie rozczarowało, był scenariusz. Na pozór fascynująca historia opowiedziana została, nie dość że nie do końca fascynująco, co także niezgrabnie, a miejscami (zwłaszcza tuż przed końcówką) po łebkach. A pomysł, by głównemu bohaterowi, Cobbowi, za życiową przewodniczkę służyła… sporo od niego młodsza studentka!… jest nie tylko niewiarygodny, ale i kuriozalny. Zgroza!

D.: W moim odczuciu „Incepcja” ma jedną, niepodważalną zaletę: nie wystąpił w niej Christian Bale, który mocą grawitacji jest u Nolana nazbyt częstym gościem (dwa „Batmany” i trzeci w produkcji, „Prestiż”). A poważnie, „Incepcja” jest pozycją ciekawą, niezłą i… tyle. Nie jest to dzieło wybitne, ani nawet szczególnie zastanawiające. Fabularnie, film Nolana odwołuje się do „Matrixa” i „Celi”. Mamy tutaj koncepcję podróży do ludzkiego umysłu oraz podążającą za nią możliwość generowania wirtualnej, acz pozornie prawdziwej, rzeczywistości. O ile jednak bracia Wachowscy potrafili przemielić New Age’owe idee, niekoniecznie świeże i odkrywcze, w sposób, który przydał ich dziełu oryginalności oraz niespotykanego smaku, to u Nolana wszystko jest… banalne. „Incepcja” zrealizowana została po amerykańsku, a więc bez oglądania się na budżetowe ograniczenia (160 milionów banknotów z podobizną Waszyngtona piechotą nie chodzi), ale naprawdę, coraz trudniej odnaleźć w hollywoodzkich dziełach, gdzie te nakłady idą. We wspomnianym „Matrixie”, który kosztował mniej więcej 40% tej sumy, efekty specjalne robiły drenaż mózgu i sprawiały, że półkule owijały się wokół siebie, niczym wąż na ramieniu Ewy. Owszem, w „Incepcji” nie dostrzegłem błędów strukturalnych (co dla Nolana, który chyba nie uznaje konieczności korzystania ze scenariuszy, jest jakimś osiągnięciem), ale czy to nie za mało? W tym silnie promowanym i reklamowanym obrazie zabrakło mi tego „czegoś”. Owej nieuchwytnej rzeczy, która sprawia, że film staje się przeżyciem. Nolanowi udała się rzecz przeciwna. Udowodnił bowiem, że nawet pozornie bardzo wyrafinowana fabuła, opierająca się na przekraczaniu jakichś tam kolejnych granic poznawczych, nasycona może nie mistyką, ale czymś pomiędzy nią, a cyber-punkowym klimatem technologicznej rozpusty, może pachnieć na kilometr odgrzewanym kotletem. Wspomniana już „Cela”, kosztująca niespełna 20% tego, co dzieło Nolana, a będąca rzeczą w najlepszym razie przeciętną, przynajmniej oferowała coś unikalnego. W „Incepcji” unikalny jest brak unikalności w prezentacji niezwykłego przecież, napakowanego potencjałem tematu.

I.: A przy tym braku unikalności, wyraźnie widać silenie się na oryginalność i wyjście poza wyznaczone przez kinematografię widełki. Może wystarczyłoby się tak nie silić? Oglądając „Incepcję”, myślałam sobie, że byłby z tego całkiem dobry thriller… korporacyjny. Rzecz jasna, science fiction. W końcu głównym wątkiem filmu jest przeniknięcie – na poziomie snu – do podświadomości spadkobiercy potężnego konsorcjum i przekonanie go… by je podzielił! Oto jak w przyszłości – kto wie – będzie się zwalczać konkurencja. Różne dziedziny życia mogłyby się stać jeszcze ciekawsze, a nawet zabawniejsze. Wyobraźcie sobie na przykład polityków… ale, rozmarzyłam się ;-). Nolan jednak chciał nieco sprawę skomplikować, pokazać, że wszystko ma swoje granice i konsekwencje. Że nie można, ot tak sobie, przebywać w dwóch rzeczywistościach jednocześnie i poprzez jedną oddziaływać na drugą. W którymś momencie traci się rozeznanie, co jest jawą, a co snem. Właśnie to przydarzyło się żonie Cobba. I tu już wkracza łopatologia…

D.: Pojawienie się łopatologii to oznaka dysfunkcji na dwóch poziomach: reżyserskiej i aktorskiej. Trudno wskazać ten słabszy punkt. Nolan się nie popisał, ale swoje dołożyli także odtwórcy. Szczególną odpowiedzialność ponosi Leonardo. Od kogoś, kto naprawdę świetnie zagrał w takich dziełach, jak „Co gryzie Gilberta Grape’a” czy „Awiator”, udowadniając, że potrafi wcielić się w niemal każdą postać i nadać jej rysów autentyczności, wymagać trzeba więcej. Oczywiście, Leo nie zagrał źle. Zwłaszcza, gdybyśmy chcieli go porównać do takich mistrzów gry aktorskiej jak Sly Stallone, Chuck Norris czy Steven Seagal. W konkurencji z samym sobą wypadł jednak kiepsko. Pytanie brzmi: czy on tutaj miał coś do grania? Czy w scenariuszu było miejsce na coś więcej niż po prostu pojawienie się przed kamerą i wyartykułowanie kilku dialogów? Nakłada się na to rzecz, o której wspomniałaś: narracyjna i fabularna skrótowość, która sprawia, że gadkę typu „there is no spoon” wstawia nieopierzona dziewczyna.

I.: Tak mi się właśnie wydaje, że Leo nie miał tu szczególnego pola do popisu. W ogóle, postać, którą gra jest papierowa, schematyczna: geniusz, niespełniony ojciec, człowiek, którego prześladuje widmo żony. Nolan nadał Cobbowi zaledwie kilka rysów, niczym w komiksie. Myślę więc, że podstawowy błąd tkwi w uproszczeniu bohatera już u samego źródła. Być może jednak po tym poznaje się wielkiego aktora, że potrafi z niczego zrobić coś? Coby nie było, że tak tylko narzekamy i narzekamy, a z cech pozytywnych koncentrujemy się tylko na tym, że nie było tak źle… Całkiem nie najgorzej wypadło zakończenie. Mam na myśli sceny po błyskawicznym rozwiązaniu akcji, kiedy już Cobb wraca do domu… Końcówka bowiem pozostaje otwarta, expressis verbis wyrażając to, co być może niejednemu widzowi przechodzi przez głowę już wcześniej: skąd wiadomo, że Cobb się nie mylił, że pomyliła się jego żona? Innymi słowy, bączek przewróci się, czy… będzie wirował w nieskończoność? Ten fragment jak najbardziej mi się podobał, bo po całym dość łopatologicznym filmie, wreszcie pojawiło się coś, co dało do myślenia. Ufff…

D.: Tak, końcówka pozwala wybaczyć wcześniejsze rozczarowania. Mówiąc krótko i dosadnie: „Incepcja” to dobry pomysł na bardzo niezobowiązujący wieczór przy piwie i chipsach. Do obejrzenia, jeśli w filmach najbardziej ceni się… towarzystwo, w którym się je ogląda. Pod tym względem „dzieło” Nolana jest wyśmienite. Nie odciąga uwagi, nie dekoncentruje. Właściwie, to jest na tyle przejrzyste i łatwe w poznaniu, że można je oglądać przy stłumionym dźwięku. Ale i wtedy, kiedy ogląda się „Incepcję” normalnie, jak Nolan przykazał, nie odrzuca i nie bije po oczach, stanowiąc w gruncie rzeczy solidne filmidło, zrealizowane co prawda bez widocznego celu.

I.: Chcesz stłumiać dźwięk, za który film dostał Oscara? ;-D

D.: Słuszna uwaga… Chyba więc dźwięk zostawię, wyłączę natomiast siebie samego 😉

I.: Nie jestem pewna, czy Nolanowi o to właśnie chodziło… A może jednak? ;-D

5 thoughts on “„Incepcja” – recenzja filmowa

  1. Zgadzam się w stu procentach! Incepcja to jedynie kolejny dobry film, a nie arcydzieło, jak niektórzy twierdzą. Na dodatek jest nieco błędów na polu oneironautyki (sztuki świadomego śnienia, czy też kontrolowania snów), a mianowicie i przede wszystkim: nie są możliwe sny w snach i chociaż może się nam tak czasem wydawać, gdy np. zdarzy się nam fałszywe przebudzenie (budzimy się, by po chwili zorientować się, że to nadal sen), to jednak są to sny następujące po sobie w układzie poziomym. Jednak największy błąd Incepcji polega na przekłamaniu jednej z zasad snów. Mianowicie czas w snach jest taki sam, jak rzeczywisty, czego dowiodły testy kliniczne opierające się sygnalizowaniu rozpoczęcia i zakończenia pomiaru czasu poprzez ruch gałek ocznych. Czasem może nam się wydawać, że trwają dłużej, dzięki „montowaniu” fabuły przez mózg na zasadzie edytowania filmów krótkometrażowych. Tak więc Incepcja to zwyczajnie kolejny fajnie skrojony film akcji, a nie kultowe dzieło. Ja mam jedynie nadzieję, że Nolan nie popełni sequela.

    • to się nazywa wyczerpujący komentarz 😉
      Dzięki za sporo konkretów. Przyznajemy, że nasze oczekiwania wobec hamerykańskich filmów spadają i są już naprawdę nisko. Dlatego postanowilismy, że nie będziemy liczyli na logikę i kompetencję merytoryczną. Mile natomiast widziana jest konsekwencja i umiejętności reżyserskie, scenariusz itd.
      I również mamy nadzieję, że sequel nie zostanie popełniony, bo w tym filmie naprawdę nic nie zasługuje na kontynuację. Ale… znając życie, ciąg dalszy nastąpi. Niestety ;-(

  2. Dla mnie to jeden z tych całkiem dobrych filmów, z niezłym tematem, który ma zrobić na nas wrażenie, wrażenie po amerykańsku… Czy zrobił? Każdy sam wie. Ja oceniam go całkiem dobrze, ale tylko całkiem dobrze. Szkoda, że scenariusz był tak prosto skonstruowany, postęp akcji był do przewidzenia. Wszystko co działo się niby „po drodze”, wpadało w akcję tak jak jakaś rzecz ze świata zewnętrznego – w efekcie wyglądało to jak coś robionego na siłę, sztucznie. Zgadzam się co do zakończenia, które jest otwarte… i to chyba ta część filmu najbardziej intrygująca, mi najbardziej wbiła się w pamięć – a to dobrze, bo znaczy to, że po części film spełnił swoje zadanie.

    • Incepcja faktycznie nie jest filmem złym. My ją trochę skrytykowaliśmy, ale punktem wyjścia do naszej oceny były wysokie oczekiwania – nie potraktowaliśmy Incepcji jako pierwszego lepszego filmiku. Ogólnie rzecz biorąc, jest to obraz niezły, z pewnością lepszy od setek innych wyprodukowanych w tym samym czasie. Szkopuł w tym, że nie jest dość dobra ;-). Chyba mieliśmy podobne odczucia do Twoich w dziedzinie zewnętrznej kreacji zjawisk (deus ex machina…).

      • Rozumiem, bo sama oceniam go jako całkiem dobry, ale nie dzieło powalające na kolana. Po prostu Nolan miał rewelacyjny temat na film, ale nie udało mu się wycisnąć tego, co by mógł. Myślę, że film większość ludzi tak porwał, bo po prostu ma bardzo ciekaw temat; ponoszący wyobraźnię.

Dodaj odpowiedź do Alice Anuluj pisanie odpowiedzi